Zaledwie kilkanaście dni temu pisałam o refleksjach nad swoim życiem. Jednak wydaje mi się to ciągle za mało… Każde odwiedziny na cmentarzu wywołują kolejne myśli… Zadumać się nad swoim życiem! Jakie to ważne! Nie jest istotne, ile ono jest warte w moich własnych oczach, ale w spojrzeniu innych ludzi i nade wszystko – Boga! Ile dostałam, a ile oddałam? Myślę oczywiście o ewangelicznych talentach. Każdy z nas jest bardzo ważny w oczach Stwórcy i każdy zostaje obdarowany bardzo szczodrze. Ale rodzi się pytanie, czy potrafiłam (potrafiłem) dostrzec hojną rękę Boga? Czy umiem i chcę Mu za to dziękować? Czy dostrzegam wszystkie łaski, które – jak starotestamentowa manna – płyną z nieba? Czy rozumiem wartość krzyża, który też został mu podarowany? Na pewno w jakimś konkretnym celu, jako że nic nie dzieje się bez przyczyny! Wszystko przecież służy jakiemuś celowi!
Trudne pytania, bo trudne jest życie. Dopadają nas przecież nie tylko małe smutki, ale i wielkie nieszczęścia w różnej postaci… I co wtedy? Czy właśnie wtedy potrafię powiedzieć Panu Bogu: Wiem, że jesteś, wierzę w Twoją obecność w moim życiu! Bez tej wiary trudno niekiedy wykrzesać w sobie słowa nadziei! A jednak warto!
Również całkiem niedawno wyraziłam myśl, że z perspektywy minionego życia widzi się to życie w zupełnie innym świetle. Najchętniej wraca się do lat dzieciństwa i rodzinnego domu, zwłaszcza, że był ostoją i twierdzą, która dawała poczucie miłości i bezpieczeństwa. Wszystko było poukładane kochającymi rękoma i sercem Rodziców. Nad wszystkim czuwał Pan Jezus, wokół Niego toczyło się życie, ON był najważniejszy! Do Niego odwoływali się Rodzice, wskazywali na najważniejsze wartości…
Ale „wyrastamy” z rodzinnego domu, zaczynamy swoją drogę… Rozpoczynamy życie niejako na własny rachunek. Ile z tego piękna, które wynieśliśmy z rodzicielskiego domu, potrafiliśmy przekazać kolejnemu pokoleniu?
Mijają lata… Dojrzewamy do pewnych postaw i pytamy samych siebie: Ile jest warte moje życie?
Warto zadumać się nad własnym życiem!
Wpis: 5 listopada g. 9.10