czwartek, 28 lipca 2011

Aneks do poprzedniego tekstu

Zdaj się na czas,
Ale szukaj własnego rytmu,
Który będzie ci odpowiadał.
Obchodź się dobrze ze swoim czasem.
On jest czasem twojego życia. (…)

Pozbądź się napięcia, jakie na tobie ciąży.
Wszystko ma swój czas.
Koncentruj się na chwili.
Ona należy do ciebie. (…)

Patrz pozytywnie na swój czas.
Nie narzekaj, że ci go ciągle brakuje.
Czas jest zawsze podarunkiem.
Rano witaj radośnie nowy dzień.
On zawsze jest ci dany.
Zawsze znajduj czas dla siebie samego…
Bacznie obchodź się ze swoim czasem.
Pozwól mu płynąć.
Dostrzegaj go i odkryj w ten sposób jego tajemnicę. (…)
Czas został ci podarowany – ciesz się nim!

(Anselm Grun, Jak odnaleźć wewnętrzny spokój
czyli przewodnik po labiryncie duszy)

środa, 27 lipca 2011

A może tak zmienić życiowe hasło?

W czasach mojej (i nie tylko mojej!) młodości powszechne było hasło: Proletariusze wszystkich krajów łączcie się! A gdyby tak dokonać pewnej transformacji? O ileż piękniej brzmiałaby taka idea: Ludzie dojrzali, łączcie się!
Łączcie się…
Bez względu na przynależność rasową – bo wszyscy w oczach Boga jesteśmy równi…
Bez względu na szerokość geograficzną – bo poprzez media można mieć doskonały kontakt… Odległość nie ogranicza!
Bez względu na poglądy – bo zawsze można je ze sobą wymieniać… Inne – nie znaczy – gorsze czy lepsze…
     Bez względu na ilość przeżytych lat – bo każdy wiek jest piękny i wnosi w nasze życie coś nowego i ciekawego…
    Bez względu na różnice wiekowe z młodszym pokoleniem - bo wiek dojrzały niesie duży bagaż doświadczeń, którymi można się podzielić, ale i wsłuchać w problemy tych niedojrzałych…
Można służyć dobrymi wskazaniami, jeżeli tylko o to poproszą…
I co jeszcze?
   Można wspólnie przeżywać ten piękny czas, który dzieli nas od ostatecznego spotkania z Panem…
   Można wspierać się dobrym słowem, mądrą radą i nade wszystko modlitwą…
   Można cieszyć się życiem – mimo niepogody, mimo drastycznych spadków ciśnienia i fatalnych prognoz na kolejne dni…
   Można dzielić się radością z drobiazgów…
   Można zastanawiać się nad sobą, dostrzec swoje błędy…
   I wreszcie – można (nawet trzeba!) być radosnym! Radość człowieka Bożego musi się udzielać; być łagodna, zaraźliwa, powabna… Ma być tak nadprzyrodzona, tak atrakcyjna i tak naturalna, aby pociągała za sobą innych na drogi chrześcijańskie. (św. Josemaria Escriva)



wtorek, 26 lipca 2011

„Odmłodniałeś! Rzeczywiście, zauważasz, że obcowanie z Bogiem w krótkim czasie przeniosło cię do szczerego i szczęśliwego okresu młodości. Wraz z poczuciem pewności i radości dziecięctwa duchowego – bez dziecinady… Rozglądasz się wokoło i przekonujesz, że to samo dzieje się z innymi: mijają lata od ich spotkania z Panem, ale im bardziej stają się starsi i dojrzalsi, tym bardziej krzepnie ich niezniszczalna wewnętrzna młodość i radość; nie wyglądają młodo, ale są młodzi i radośni!
To rzeczywistość życia wewnętrznego przyciąga, umacnia i podbija dusze. Dziękuj za nią codziennie Bogu, który napełnia radością twoją młodość.” (św. Josemaria Escriva)


PAN - źródłem radości

„Wśród lawiny ludzi bez wiary, bez nadziei i pośród umysłów, które się miotają na granicy rozpaczy w poszukiwaniu sensu życia, ty spotkałeś JEGO!
I to odkrycie ustawicznie będzie wnosić w twoje życie nową radość, będzie cię przekształcać i ukazywać ci codziennie niezliczoną ilość pięknych rzeczy, których nie znałeś, a które pokazują, jak radosna jest szerokość drogi, która prowadzi do Boga.” (św. Josemaria Escriva)
 

Życzenia dla Anny

   Dzisiaj – piękny dzień! – święto Anny i Joachima – rodziców Najświętszej Panienki… Cieszy się Niebo i Ziemia, błogosławioną parę czczą tysiące ludzi na całym świecie, a aniołowie śpiewają hymny…
 Jakże jesteście nam potrzebni, kochani święci Małżonkowie i Rodzice! To bardzo trudny i nieprzyjazny czas dla rodziny! Smutna prawda… Z niebieskiej perspektywy widać to zapewne lepiej i bardziej wyraziście! Wspierajcie nas mocą swojej modlitwy… Niech ona uzdrowi wszystkie rodziny, przeżywające kryzys wiary i miłości… Pomagajcie tym, którzy trwają w Bogu, aby nigdy nie zwątpili…

Nie znam żadnego Joachima oprócz tego, który od wieków patrzy na nas z nieba… Znam za to wiele pań o wdzięcznym imieniu Anna… Nazywane bywają różnie, niech wyliczę: Anna, Ania, Anusia, Aneczka, Anka, Anulka, Hanka, Hania, Hanusia… I chyba można by dodać jeszcze kilka…  Wszystkim moim znajomym Annom (i tym nieznajomym też) życzę,
aby ich życie było piękne, może niekoniecznie usłane różami, ale pełne miłości i dobra…
Aby - mimo najróżniejszych krzyżyków - nigdy nie zwątpiły w pomoc Bożą...
Aby umiały pokonać wszystkie trudności na ścieżce życia i czerpały radość z przynależności do Chrystusa – Wnuka Anny i Joachima.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Pokora w naszych czasach?!

Pokora – to słowo, które nie przystaje do współczesnych czasów, bo człowiek osiągnął tak wiele w różnych dziedzinach życia, Internet daje olbrzymie możliwości, wszystkie dziedziny nauki rozwijają się w szalonym tempie. Człowiek nie tylko marzeniami sięga gwiazd – mówi się coraz częściej o zaludnieniu Marsa...
Czy zatem we współczesnym świecie jest jeszcze miejsce na pokorę?!
Bardzo modny stał się zwrot: Z całą pokorą ... Te słowa – jak się najczęściej okazuje – z pokorą nie mają nic wspólnego! To bardzo często puste dźwięki, którymi podpieramy się w różnych sytuacjach. Wręcz przeciwnie – codziennie obserwujemy różne zachowania (nie tylko wśród polityków), które przeczą pokorze. Wystarczy drobiazg, by nie ustąpić drugiemu człowiekowi, by unieść się tak zwanym „honorem” nawet w błahej dyskusji... Wystarczy przejechać się tramwajem, autobusem, posłuchać wiadomości w radiu czy telewizji, by ujrzeć zupełnie inne oblicze człowieka... Skaczemy sobie do oczu z byle powodu.
Pokora – to postawa! Postawa podobna tej, którą prezentował Chrystus. I pewnie dlatego jest niezwykle trudna! Szatan najbardziej nie lubi w człowieku właśnie pokory i dlatego najskuteczniej uderza w naszą pychę… Sam sprzeniewierzył się Bogu, wykrzykując Non serviam! I nam podpowiada taką samą postawę.
A może by tak poszukać drogowskazów? Jest ich wiele… Najważniejszym - Słowo Boże, ale warto sięgnąć również po inne, „pomocnicze” źródła! Wśród nich jest książka, na której trop naprowadziła mnie moja młoda przyjaciółka (Dziękuję, Małgosiu!). Od pierwszych stron fascynuje i – mimo że uderza w dobre mniemanie człowieka o sobie – nie pozwala oderwać się od zgłębiania jej treści. To publikacja o. Winfrieda Wertmera pt. Pokora z bardzo wymownym podtytułem Chrześcijańska droga do zwycięstwa. Książka mogłaby posłużyć jako podręcznik do określania stosunków międzyludzkich, postępowania każdego człowieka… To brak pokory bowiem czyni z nas ludzi pysznych, nie mogących porozumieć się nawet w prostych, zwyczajnych sprawach. Pokora (Nie – płaszczenie się! Nie – lizusostwo! Nie – brak własnego zdania!) pozwala trwać mimo przeciwności losu, pozwala na mądrą tolerancję drugiego człowieka…  
Gdybyśmy choć w małym stopniu chcieli być pokorni, życie stałoby się znośniejsze zarówno dla nas, jak i dla naszych bliźnich. Bo – jak mówi autor książki – Pokora osiągnie wszystko, pokora zwycięża wszystko, również niesprawiedliwość! Pokora zjednoczy wszystko. Przykład Jezusa i Maryi wydaje się niekiedy daleki od naszych czasów i spraw, chociaż to właśnie Oni powinni być punktem odniesienia w naszym życiu. Autor poprzez najróżniejsze przykłady podaje, jak w sobie kształtować pokorę. Przytoczę kilka wskazówek, które bardzo pomagają mi w życiu… Może i Tobie pomogą?

Pokorny człowiek…

Potrafi (przynajmniej stara się) przyjąć prawdę o sobie, o swoich słabościach, bo dzięki temu wie, co powinien w sobie zmienić…
Nie obraża się…
Nie patrzy na drugiego człowieka (kimkolwiek on jest!) z góry…
Jest otwarty na Słowo Boże, bezgranicznie ufa Bogu…
To ten, „który potrafi przyjąć Boga, Boga – Miłość, Boga obecnego w każdym człowieku…”
To ten, który – podobnie, jak Chrystus – przebacza wszystko…
To człowiek radosny, bo wie, że Pan jest blisko, mieszka w nim i go strzeże w każdej chwili życia…
To ten, kto nie chwali się swymi dobrymi uczynkami wobec bliźnich…
To człowiek, który współczuje w nieszczęściu bliźniemu, ale także potrafi się cieszyć z nim jego powodzeniem, dostatkiem, talentami… („Kto nie potrafi brać udziału w radości innych, nie nadaje się do nieba, nie jest gotowy, aby tam pójść, bo w niebie co chwilę trafimy na kogoś, kto jest bardziej szczęśliwy i bardziej święty od nas. Na tym polega dojrzałość, że człowiek potrafi brać udział w szczęściu innych, nie wywyższając się.”
Umie „akceptować ograniczenia – zewnętrzne czy wewnętrzne, zawinione czy niezawinione (…), przyjąć swój świat takim, jakim jest (…), akceptować wszystko jako próbę od Pana Boga i zaproszenie do głębszego udziału w tajemnicy Krzyża i zmartwychwstania…”
Człowiek pokorny nie boi się prawdy! („Dopóki boisz się prawdy, twoja pokora jeszcze się nie zaczęła.”), nie kłamie, nie kamufluje, umie przyznać się do swoich błędów, umie przeprosić…
Konkluzja rozważań ks. Winfrieda Wertmera jest bardzo krzepiąca: „Pokora da ci wolność i pokój serca!”
Zapytasz może, Drogi Czytelniku, jakim prawem wypowiadam się na temat pokory… Ano, prawa nie mam żadnego, ale rozważając różne aspekty życia duchowego, sama się uczę i odnajduję w sobie mnóstwo błędów, w tym również… brak pokory!
A może ktoś chciałby się podzielić ze mną swoimi doświadczeniami na tym polu?

Ps. Jeszcze kilka słów...
Pokorą jaśniała s. Faustyna. Dlaczego „jaśniała”? - zapytasz może, Drogi Internauto… Bo prawdziwa pokora jest jedną z najpiękniejszych cnót czy cech człowieka. W kontekście Dzienniczka raz jeszcze pragnę wrócić właśnie do postawy pokory… Dlaczego? Bo sama mam z nią bardzo często problem! S. Faustyna była w tej postawie mistrzem!
O pokorze napisałam już dostatecznie dużo, ale zawsze można jeszcze coś dorzucić! Zwłaszcza, jeżeli poucza sam Chrystus… `
Pokora nie jest ani modna, ani popularna, ani łatwa! – to trzeba sobie otwarcie powiedzieć… Dlaczego niemodna i niepopularna?
Bo człowiek najczęściej jest pewien swoich racji i trudno mu uznać inne zdanie…
Bo nie umie wsłuchać się w cudze racje…
Bo brak mu prawdziwej miłości bliźniego…
Bo zbyt mocno jest zapatrzony w siebie i zbyt mocno kocha swoje ego
Miłość własna przesłania mu prawdę wypowiadaną przez innych…

Tak myślę, ale może się mylę. Obserwuję siebie, przyglądam się wielu ludziom… Jakże dalecy jesteśmy od postawy pokory! Tymczasem s. Faustyna mówi po prostu: O, pokoro, piękny kwiecie, widzę, jak mało dusz  cię posiada, czy dlatego, żeś taka piękna, a zarazem trudna, by cię zdobyć? (Dzienniczek, 1306)
Na koniec przytoczę niezwykle wymowne słowa Jezusa, skierowane chyba nie tylko do s. Faustyny, ale do każdego z nas: Byłem twoim Mistrzem – jestem i będę, staraj się, by twoje serce upodobniło się do pokornego i cichego Serca Mojego. (…) Wszystko, co cię spotyka, znoś z wielkim pokojem i cierpliwością; (…) pozwól triumfować innym. Nie przestań być dobrą, gdy spostrzeżesz, że nadużywają twojej dobroci…( Dzienniczek, 1701)
Trudne? Bardzo trudne!!! Ale – znam ludzi prawdziwie pokornych – są wśród nas… Niestety – nie jestem to ja!!!

    




















sobota, 23 lipca 2011

O trudnej Bożej radości...

Jakiś czas temu na spotkaniu duchowych dzieci św. Ojca Pio rozmawialiśmy o Bożej radości… Przypomniało mi się to właśnie teraz, gdy zewsząd słychać o ludzkim cierpieniu, o nienawiści i złości, o tylu nieszczęściach na całym świecie… Woda znów zalewa różne miejsca w naszej Ojczyźnie, serce się ściska na widok zrozpaczonych ludzi, którym wichura pozrywała dachy i nie starcza już sił, by walczyć z żywiołem… W bardzo spokojnej dotąd Norwegii giną niewinni ludzie… Jak tu więc być radosnym? Jak wskrzesić w sobie nadzieję?
Odwołam się do książki Davida Wilkersona Krzyż i sztylet, nie miałabym bowiem odwagi wypowiadać się w swoim imieniu… Przytoczę kilka jego stwierdzeń, które – być może – rozjaśnią czyjeś życie, odrodzą nadzieję i pobudzą wiarę. Oto one…
 „Absolutnie konieczne jest, abyśmy wierzyli, że Bóg nas kocha i raduje się nami. Wtedy będziemy w stanie przyjąć to, że wszelkie okoliczności w naszym życiu w końcu okażą się wolą naszego kochającego Ojca względem nas. Wyjdziemy z naszej pustyni opierając się na kochającym ramieniu Jezusa. On też zamieni nasz smutek w radość. Jego łaska mnie zawsze przeprowadzała… Kiedyś tam w chwale mój Ojciec objawi mi piękny plan, jaki miał dla mnie przez cały czas.
Pokaże mi, w jaki sposób zdobyłem cierpliwość poprzez wszystkie moje doświadczenia;
jak nauczyłem się współczucia dla innych;
jak Jego siła okazywała się mocna w mojej słabości;
jak poznawałem Jego doskonałą wierność dla mnie;
jak pragnąłem być bardziej podobny do Jezusa.
Możemy nadal pytać: dlaczego mnie spotyka nieszczęście? – ale to wszystko pozostanie tajemnicą. Jestem przygotowany, aby to zaakceptować dotąd, aż Jezus przyjdzie po mnie. Nie widzę końca moich doświadczeń i ucisków… Jednak poprzez to wszystko nadal otrzymuję coraz większą miarę siły Chrystusowej. Właściwie największe objawienie Jego chwały otrzymywałem podczas najtrudniejszych przeżyć. W podobny sposób, w twoich najtrudniejszych chwilach Jezus wyzwoli w tobie najpełniejszą miarę Jego siły.
Może nigdy nie zrozumiemy naszego bólu, depresji i niewygody. Może nigdy nie dowiemy się, dlaczego nasze modlitwy o uzdrowienie nie zostały wysłuchane. Ale nie musimy wiedzieć, dlaczego… Nasz Bóg już nam odpowiedział: Masz Moją łaskę – i to jest wszystko, czego potrzebujesz, Moje ukochane dziecko. Wystarczy ci mojej łaski!

Poświęciłem dużo czasu na szukanie Pana i Jego mądrości w tym, jak odpowiedzieć tym wierzącym, którzy cierpią. Modlę się „Panie, Ty znasz życie Twoich dzieci. Wielu z nich, to naprawdę oddani Tobie, napełnieni Duchem wierzący, ale pomimo to nie mają Twojego zwycięstwa. Nie znają wolności. Co się dzieje?”
Studiowałem fragmenty Biblii, które zawierają Boże obietnice dla tych ludzi. Przypomniałem sobie, że Pan obiecał zachować nas od upadku i przedstawić nas bez skazy, usprawiedliwić nas przez wiarę, uświęcić przez wiarę, zachować nas świętymi przez wiarę. On obiecuje, że nasz stary człowiek jest ukrzyżowany przez wiarę i że zostaliśmy przeniesieni do Jego królestwa przez wiarę.
Jedną rzeczą wspólną dla tych wszystkich obietnic jest ten zwrot: przez wiarę. Doszedłem do jedynego oczywistego wniosku w sprawie problemów tych zmagających się wierzących: gdzieś korzeniem ich związania jest niewiara. To wszystko bierze się z braku wiary.
Czy zmagasz się, aby odnosić zwycięstwo poprzez siłę własnej woli? Czy prowadzisz walkę w swojej starej naturze? Twoje zwycięstwo nie może wynikać z płaczu i zmagania się, ale poprzez wiarę, że Jezus Chrystus wywalczył dla ciebie zwycięstwo.
Paweł mówi, że do Bożych obietnic jest dołączony tylko jeden warunek: „Jeśli tylko wytrwacie w wierze, ugruntowani i stali, i nie zachwiejecie się w nadziei, opartej na Ewangelii, którą usłyszeliście…” (List do Kolosan 1:23).
Chrystus poddał wszystko Swojemu Ojcu, żeby być całkowicie posłusznym Synem. My mamy czynić tak samo. Mamy być całkowicie oddani Ojcu, tak jak Chrystus.
Jesteśmy tak zajęci sprawdzaniem Boga, że nie przygotowaliśmy naszych serc na te wielkie sprawdziany życia, przez które Bóg doświadcza człowieka.
Często, pracując dla Pana, sługa Boży czuje się zapomniany – doświadczany do granic wytrzymałości i pozostawiony samemu sobie w walce z mocami piekła. Każdy człowiek, którego Bóg błogosławił, był doświadczany w taki sam sposób.
Czy znajdujesz się w dziwnych okolicznościach? Czy czujesz się zapomniany i samotny? Czy prowadzisz walkę i przegrywasz z nieprzewidywalnym wrogiem? To są znaki wskazujące na proces doświadczania.
Jezus obiecał, że nigdy nas nie porzuci ani nie opuści, ale historie biblijne pokazują nam, że są takie chwile, kiedy Ojciec wycofuje Swoją obecność, aby nas doświadczyć. Nawet Chrystus przeżywał te chwile osamotnienia na krzyżu. Właśnie w takich chwilach nasz błogosławiony Zbawiciel współczuje najbardziej nam w naszych słabościach i szepce: Modlę się o ciebie, aby nie ustała twoja wiara.
Jezus mówi, że mamy brać swój krzyż codziennie i naśladować Go (Mat. 16:24). Czym jest ten krzyż? Jest to ciało z jego kruchościami i słabościami. Weź to teraz, idź z wiarą, a Jego siła okaże się mocna w tobie. Czy twój krzyż własnego ja i grzechu jest zbyt ciężki? Więc weź swój krzyż i naśladuj Go. On rozumie i jest koło ciebie, aby dźwigać to ciężkie brzemię!”
David Wilkerson

Czy te słowa pokrzepią mnie? Ciebie? Ale na pewno są warte głębokiego przemyślenia, a także niezwykle głębokiej wiary!

wtorek, 19 lipca 2011

Dziękuję wszystkim Osobom, które do mnie piszą! To znaczy, że moje refleksje mają sens. Niekoniecznie trzeba się z nimi zgadzać, cenię sobie każde zdanie - również to odmienne od mojego. 
Dobrze jest czasem, gdy spotykamy się z przeciwnym zdaniem i że źle i opacznie bywamy sądzeni nawet wtedy, gdy czynimy dobrze i w dobrej intencji; to bowiem budzi w nas pokorę i broni przed próżną chwałą. (Tomasz A Kempis, O naśladowaniu Chrystusa)

     Ten blog - to moja wędrówka w głąb siebie, pozwala na wiele przemyśleń i na odwagę, której bardzo często mi po prostu braknie... 


Widzieć w drugim człowieku Chrystusa...

Widzieć w drugim człowieku Chrystusa… Cóż to znaczy? – pytam samą siebie… Podpowiada sam Bóg: Miłuj bliźniego, jak siebie samego! Czy potrafię? Czy chcę? Czy staram się? Czy staram się zrozumieć drugiego człowieka? Czy mówię o nim dobrze? Kiepsko to widzę z perspektywy minionego czasu… Bo to bardzo trudne!!! Jak łatwo i często wypowiadamy opinie o naszych bliźnich! Najczęściej z domieszką krytyki…
W moim rodzinnym domu nigdy nie mówiło się źle o kimkolwiek, wręcz przeciwnie Mama – w odpowiedzi na zasłyszane negatywne opinie – zawsze starała się powiedzieć o tej osobie coś dobrego. Kiedyś mnie to nawet denerwowało, bo przecież mówiąc źle o bliźnich, podnosimy (w swoim mniemaniu!) wartość swojej osoby… Myślę, że nie jest to jedyna przyczyna, dla której plotkujemy… Może również pewien rodzaj satysfakcji, że ja bym tego nie zrobiła, może mniemanie, że jestem lepsza? A stąd już bardzo niedaleko do pychy! A gdzież tutaj miejsce na miłość bliźniego?! Tymczasem – wierzymy w to przecież! – wszyscy jesteśmy stworzeni na podobieństwo i obraz Boga. Jakimże więc prawem mówimy źle o bliźnich, przekazując zasłyszane opinie i może nawet „ubogacając” je własną wyobraźnią? Przecież do końca nie wiem, co naprawdę czuje i myśli drugi człowiek, jakie są jego intencje! Złe słowo może zabić… Język obmawiającego jest jak robak, który zjada dobre owoce.(św. Proboszcz z Ars)
W jednym ze swoich orędzi przekazywanych w Medjugorje Najświętsza Panienka mówi:
Nie oceniaj, nie osądzaj, nie potępiaj!

Mam w żywej pamięci naukę pewnego dominikanina, u którego spowiadałam się wiele lat temu – właśnie z obmowy. Przytoczył słowa wielkiego myśliciela Arystotelesa:
Mędrcy mówią o problemach,
zwyczajni ludzie – o wydarzeniach,
głupcy – o bliźnich!


Komentarz był zbyteczny, sama się zaklasyfikowałam!
 Tenże sam Arystoteles proponuje trzy proste pytania, które warto postawić sobie przed wypowiedzeniem swojej opinii:
Czy to, co chcę powiedzieć, jest prawdziwe?
Czy to, co chcę powiedzieć, przysporzy komuś dobra?
Czy to, co chcę powiedzieć, jest naprawdę konieczne?

Poniżej przytaczam wierszyk, znaleziony w Internecie – rodzaj wskazówki, czym może być miłość bliźniego…

Czyż nie lepszy byłby nasz świat,
Gdyby słyszeć od spotkanych osób:
”Wiem o tobie coś dobrego",
I widzianym być w ten sposób?

    Czyż nie byłoby cudownie,
Gdyby dłoń napotkanego
Niosła z sobą zapewnienie:
"Wiem o tobie coś dobrego"?

     Czyż nie byłoby szczęśliwiej,
Gdyby dobro, które jest w nas
Było rzeczą, tą jedyną,
Pamiętaną w każdy czas?
Czyż nie słodsze dni byłyby,
Gdyby sławić dobroć znaną?
Wszak jej tyle jest na świecie,
Nawet w wadach, jakie mamy.

Czy nie warto by spróbować
tak o innych myśleć sobie:
"Ty znasz jakieś dobro we mnie,
Ja znam jakieś dobro w tobie"?
Autor nieznany



niedziela, 17 lipca 2011

Moje skarby...

Na blogu ks. Krzysztofa przeczytałam bardzo cenne słowa, warte głębszego przemyślenia…
Skarb - albo wzbogaca nas i wtedy: zyskujemy, żyjemy, wracamy, wchodzimy na szczyt, odzyskujemy wzrok, wierzymy, zaczynamy pojmować - lub też znika..., bo nie był skarbem, ale po prostu jego imitacją...”
Zastanowiła mnie ta głęboka myśl, budząc pytanie: Jakie ja posiadam skarby i w czym upatruję największych wartości!
Życie przynosi nam różne skarby… I prawdą też jest, że różnie pojmujemy pojęcie „skarb”… Z perspektywy minionych lat uświadamiam sobie, że wartość skarbu zmieniała się w tych wszystkich latach…
Człowiek żyje, doświadcza bólu i radości, przyjaźni i przykrości, bogactwa i biedy, dobra i zła – zarówno w sferze materialnej, jak i duchowej… Zastanawiamy się, czy rzeczywiście to, co było takie ważne kiedyś, na czym tak bardzo zależało, w istocie tym skarbem wcale nie było…
Są jednak takie skarby o wartości nieprzemijającej – widzę to bardzo ostro dzisiaj, gdy jestem człowiekiem dojrzałym… Spróbuję choć w małej części to wymienić…
Rodzice – dobrzy, pobożni i prawi…
Bracia -  kochani i zawsze gotowi do pomocy…
Moje dzieci i wnuki…
Kapłani –
- Nasz kochany katecheta – śp. ks. Bolesław Potrawiak, który pokazał nam – młodzieży – piękno postawy św. Marii Goretti, płakaliśmy razem z nim, gdy czytał o małej Świętej…
-         Ks. Fiołkowski - inny katecheta, pełen humoru i Bożej radości…
-         Ks. Stanisław Matuszczak – pierwszy powojenny proboszcz w Pniewach – wspaniały i gorliwy kapłan; kochała go cała parafia…
-         I wielu innych, którzy potrafili wzbudzić głęboką wiarę i prawdziwą miłość do Boga…
Siostra Nowakowska – urszulanka w Pniewach – prawdziwy „szaleniec Boży” – zaszczepiła we mnie (i nie tylko we mnie) coś, co pozwala trwać przy Chrystusie…
Moi nauczyciele – ludzie o wielkich sercach i umysłach – śp. p. Sławiński, p. Gasiński, p. Krygierowa, p. Nowożeniuk, p. Wiszniewska (z którą połączyła mnie wielka przyjaźń mimo czterdziestu lat różnicy)…
Grono przyjaciół – takich prawdziwych, którzy nigdy nie zawiedli…
Ludzie, którzy darzą mnie życzliwością i po prostu są…

To widzę dzisiaj, ale na przestrzeni minionych lat różne – nazwijmy to umownie „rzeczy” – miały wartość „skarbu”… Często dzisiaj nic nieznaczące materialne wartości, które już dawno przestały być wartością, a były tylko imitacją!

Ale… skarbami stały się również krzyże, przeciwności, potknięcia… Wszystko to było potrzebne, aby zmienić życiowe priorytety… Dziękuję Bogu, że minione pragnienia, dążenia widzę dzisiaj w zupełnie innym świetle…
Na koniec dodam, że NAJWIĘKSZYM MOIM SKARBEM JEST MOJA WIARA I TO WSZYSTKO, CO JEST Z NIĄ ZWIĄZANE… Dzięki niej pnę się na szczyt, chociaż bardzo nieudolnie i często potykam się o przeszkody, a niekiedy brak mi sił… Ale staram się piąć dalej!





wtorek, 12 lipca 2011

Aby uniknąć kolejnych błędów...

Z perspektywy minionych lat widzę coraz ostrzej swoje błędy i ułomności… Nie jest żadną pociechą, że każdy ma coś na sumieniu! Gdy św. Piotr otworzy podwoje niebieskiej bramy (a przynajmniej je uchyli!?), to nie zapyta mnie o cudze błędy, tylko pokaże mi listę moich grzechów! Aby nie dodawać do poprzednich win - kolejnych - w miarę upływu lat, wracam do dziesięciu wskazań św. Tomasza z Akwinu i proszę wraz z nim:
*Panie, Ty wiesz lepiej, aniżeli ja sam, że starzeję się i pewnego dnia będę stary.
*Zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji.
*Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek.
*Uczyń mnie poważnym, lecz nie ponurym. Czynnym, lecz nie narzucającym się. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam. Ale Ty, Panie, wiesz, że chciałbym zachować do końca paru przyjaciół.
*Wyzwól mój umysł od niekończącego się brnięcia w szczegóły i dodaj mi skrzydeł, bym w lot przechodził do rzeczy. Zamknij mi usta w przedmiocie mych niedomagań i cierpień - w miarę, jak ich przybywa, a chęć ich wyliczania staje się z upływem lat coraz słodsza.
*Nie proszę o łaskę rozkoszowania się opowieściami o cudzych cierpieniach, ale daj mi cierpliwość wysłuchiwania ich.
*Nie śmiem Cię prosić o lepszą pamięć, ale proszę o większą pokorę i mniej niezachwianą pewność, gdy moje wspomnienia wydają się sprzeczne z cudzymi. Użycz mi chwalebnego poczucia, że czasem mogę się mylić.
*Zachowaj mnie dla ludzi, choć z niektórymi z nich doprawdy trudno wytrzymać. Nie chcę być świętym, ale zgryźliwi starcy to jeden ze szczytów osiągnięć szatana.
*Daj mi zdolność dostrzegania dobrych rzeczy w nieoczekiwanych miejscach  i niespodziewanych zalet w ludziach… Daj Panie łaskę mówienia im o tym…

Dziękuję Ci, Święty Tomaszu, że dzięki Twojej mądrości, mogę zachować dystans do samej siebie i sprecyzować swoje prośby!.

O przyjaźni z Jezusem jeszcze słów kilka

Przyjaźnimy się z ludźmi, dlaczego więc nie z Chrystusem… Przecież ma On wszelkie przymioty przyjaciela – tego wymarzonego i najprawdziwszego!
Jest cierpliwy…
Wsłuchuje się w nasze troski…
Wskazuje drogę ku dobru…
Jest zawsze z nami…
Przebacza nam grzechy, jakiekolwiek by nie były i tyle razy, ile Go o to poprosimy w spowiedzi…
Nigdy nas nie zdradzi…
A nade wszystko – kocha nas!

Przypomniało mi się pewne opowiadanie, niedawno usłyszane w naszym kościele – opowiadanie o człowieku, któremu w przedśmiertnej wizji ukazał się Pan Jezus, zapewniając umierającego, że zawsze był z nim… Symbolem życia była ogromna piaszczysta plaża… Ów człowiek zobaczył w telegraficznym skrócie swoje życie – było w nim wiele radosnych i szczęśliwych zdarzeń, ale były i tragedie… Na piasku kroczące obok siebie osoby – Jezus i ów człowiek – zostawiały widoczne ślady, ale miejscami były widoczne tylko ślady umierającego… Z żalem w głosie pyta ów człowiek: - A gdzie wtedy byłeś, Jezu, gdy cierpiałem? Wtedy cię niosłem, mój synu, aby ci było lżej! – odpowiedział Chrystus.
Nieraz trudno w to uwierzyć, gdy przygniata nas krzyż i wydaje się, że trudno się podnieść, ale Jezus zawsze jest z nami – tak, jak w tym opowiadaniu…
W Biblii jest wiele bardzo przejrzystych przykładów, gdy Jezus uzdrawia najróżniejszych ludzi, uzdrawia i równocześnie pomaga… Dlaczego wśród nich nie miałoby być każdego z nas?
 Twoja wiara cię uzdrowiła! – powtarza nasz Pan wielokrotnie! 


sobota, 9 lipca 2011

O innej pasji jeszcze słów kilka...

Mam jeszcze inną wielką pasję! To szukanie korzeni wśród moich przodków. Piszę o tym, by zainspirować tych wszystkich, których interesuje przeszłość… Od lat  zbieram  informacje  o  naszej  rodzinie,  staram się odtworzyć drzewo genealogiczne... Niestety, z upływem czasu informacje są coraz szczuplejsze, bo najstarsze pokolenie odchodzi. Najwyższy więc czas pozbierać wszystko i złożyć w jakiś jeden obraz!
Gdy się ma 20 – 30 lat, nie przywiązuje się specjalnie wagi do swych korzeni… Doskonale pamiętam ciocię, która w latach pięćdziesiątych – sześćdziesiątych ubiegłego wieku zanudzała rodzinę opowieściami z przeszłości i pokazywała mi nasze drzewo genealogiczne, spisane na oryginalnym pergaminie… Najwyraźniej to zbagatelizowałam…  Wtedy liczył się tylko czas teraźniejszy i perspektywy przyszłości. Dziś ogromnie tego żałuję; dokument przepadł wraz ze śmiercią nieco dziwacznej cioci, a w pamięci zachowało się niewiele...
Warto wiedzieć, „skąd nasz ród”! Dlatego wydaje mi się celowe i sensowne odtworzenie rodzinnych dziejów. Piszę więc… Nie zamierzam stworzyć dzieła – nie czuję się do tego ani powołana, ani dość mądra; pragnę tylko ustalić pewne fakty, przypomnieć młodym różne zdarzenia, które – być może – wywołają uśmieszek, ale i melancholię. A także różne anegdotki, wspomnienia, do których coraz częściej, wraz z upływem lat, sięgam...
Na podstawie informacji zbieranych (nie tylko przeze mnie, ale i moich przyjaciół) w poznańskich, lwóweckich i pniewskich archiwach dotarłam do dziewiątego pokolenia po mieczu i dwunastego po kądzieli. Takie poszukiwania – to ogromna frajda!



piątek, 8 lipca 2011

O jesieni życia raz jeszcze...

     Nie lubię słowa „emerytura”, bo kojarzy mi się ze starością… Używam więc różnych zamienników: dojrzałość, czas odpoczynku (choć dla mnie czas odpoczynku to nie jest!), inna młodość, wakacje, jesień, późne lato… Ale – jakkolwiek by nazwać ten okres życia, to wiąże się on – niestety – ze starością… Smutne, ale prawdziwe! Łatwiej napisać jakiś wierszyk o jesieni życia, niż przeżyć ten czas godnie, pięknie i przede wszystkim – z radością! No, właśnie – z radością! Bo nie musi to być wcale czas smutku i oczekiwania na tę ostatnią podróż… Wcale nie! Moja emerytura od samego początku wypełniona jest po brzegi! I dziękuję Bogu za to, że tak jest…
Pragnę podzielić się moimi doświadczeniami minionych dwudziestu lat… Może komuś ułatwią one życie, podsuną jakieś pomysły…
Najtrudniejsze były pierwsze dni i tygodnie, gdy budziłam się rano i zaczynałam przygotowywać się do szkoły… Trzydzieści lat pracy zostawiło swoje piętno! Dobre i piękne piętno, bo kochałam swój zawód, swoją pracę, kochałam dzieci, tęskniłam za nimi.
No, ale „czas próby” minął i zaczęłam intensywnie myśleć, jak wypełnić czas, który został mi dany. Mój Ojciec powtarzał, że trudniej dzień przeżyć, niż napisać księgę… Dzień, a co dopiero kolejne lata!
Żeby nie zanudzać, ograniczę się tylko do wyliczenia moich zajęć w tychże latach… Najpierw – intensywna praca w ogrodzie, potem szycie (które nigdy nie było moją mocną stroną!), wypieki (z okazji i bez okazji), wycieczki bliższe i dalsze… Przez dziesięć lat pisałam opracowania literackie do szkolnych lektur – były lepsze i gorsze… I związane z ich dystrybucją podróże po Polsce… I ogromna frajda z pisania!
W 2005 roku - podróż życia – do Medjugorja! (O tym – w innym poście!)
Współredagowanie gazetki parafialnej przez pięć lat...
I wreszcie – malowanie! Nie wiem, skąd mi się to wzięło… Nigdy przedtem nie miałam pędzla w ręce! Z całą pewnością jest to wielka łaska - nie wstydzę się tego publicznie powiedzieć! Maluję od ponad pięciu lat. Napiszę o tym innym razem…
Nie wspomniałam jeszcze o jednej – bodaj najważniejszej sprawie! Jest to Różaniec, który towarzyszy mi codziennie. Gdy po przejściu na emeryturę postanowiłam sobie, że codziennie odmówię jedną część, wydawało mi się to bardzo trudne… Od ponad szesnastu lat odmawiam cały Różaniec (no, kilka razy nie zdążyłam!) i nie koliduje to absolutnie z moimi wszystkimi obowiązkami i zajęciami.
Nie chciałabym być źle zrozumiana… Powoduje mną wyłącznie pragnienie podzielenia się doświadczeniem. Publiczne przyznanie się do Boga i Najświętszej Panienki jest moim wyznaniem wiary. Jestem Im to winna! - zbyt wiele Im zawdzięczam!!! 

O jesieni życia...

O jesieni życia…

Chociaż trudno w to uwierzyć,
Choć wciąż w sercu wiosna trwa,
Trzeba się z tym jednak zmierzyć
I powiedzieć sobie tak:

Jesień – swe uroki ma,
Tak łatwo je dostrzec!
Kochać to, co niesie nam
Każdy dzień następny…

Słońce wschodzi i zachodzi…
Tak, jak nasze życie…
Raz jest lepiej, raz jest gorzej
W naszym ziemskim bycie…

Nie narzekać – sprawa pierwsza,
Ale karmić się radością:
Z dzieci, z wnuków i przyjaciół…
I obdarzać ich miłością!

Sprawa druga – równie ważna!
To być zawsze sobą…
Być odważnym, autentycznym,
Bo prawda – naszą ozdobą!

Myśleć zawsze pozytywnie
Choć trudne to bywa…
Mieć pasje „w zanadrzu”
I swe troski skrywać!

Warto również zapamiętać:
Szarość życia pójdzie w niwecz,
Gdy ożywisz w sobie ducha
I uwierzysz w to, co robisz…

A priorytet w tej materii
Nasuwa się taki:
Kochać Boga i Maryję,
Bez nich życie jest nijakie…

 Zatem warto kochać jesień,
Bo to piękny czas…
Kolorami barwi życie
No, i ubogaca nas!

Mój dom rodzinny z perspektywy minionych lat…

Dom rodzinny -  to wielkie dobro!

Dom rodzinny -  to znak krzyża kreślony na głowie ręką mojej  Matki…

Dom rodzinny – to także jej czułe wpatrywanie się w twarzyczki nas – dzieci…
Dom rodzinny – to dziesiątki nieprzespanych nocy w czasie wojny…
Dom rodzinny – to nieustanny strach Rodziców o nasze zdrowie, a nawet – życie, zwłaszcza najmłodszego Mariana – po komplikacjach związanych z zapaleniem wyrostka...
Dom rodzinny – to pierwszy nasz pacierz z Rodzicami; to codzienne modlitwy Matki z trójką dzieci przed obrazkiem Jezusa miłosiernego…
Dom rodzinny – to także kochający Dziadkowie, pełni ciepła i miłości dla swych wnucząt.
Dom rodzinny – to liczne wspólne spacery z Rodzicami do pobliskiego parku na słuchanie śpiewu słowików...
Dom rodzinny – to głośne czytanie dzieciom książek – pięknych i mądrych...
Dom rodzinny – to droga do szkoły i wszystkie obawy rodziców towarzyszące tej drodze...
Dom rodzinny – to I Komunia św., poprzedzona gorliwym przygotowaniem do spowiedzi!
Dom rodzinny – to wieloletnia służba ministrancka moich braci, to ranne wstawanie na Mszę św. ...
Dom rodzinny – to nieustanna troska Rodziców o dobre wychowanie; to wielkie pragnienie, abyśmy wyrośli na mądrych i prawych ludzi! 
Dom rodzinny – to comiesięczne pierwsze piątki miesiąca. To stała troska, abyśmy byli blisko Pana Boga i umieli żyć zgodnie z Jego prawami.
Dom rodzinny – to śpiewanie pieśni patriotycznych przy akompaniamencie skrzypiec Ojca i fortepianu Mamy…
Dom rodzinny – to również mozolna praca Ojca w czasach głębokiej komuny, która ogołociła nas ze wszystkiego…
Dom rodzinny – to święta Bożego Narodzenia, które (mimo biedy!) miały swój urok i łączyły się z radosną atmosferą…
Dom rodzinny – to zapach pieczonego ciasta...
Dom rodzinny – to nieustanna troska Rodziców i ich modlitwa, aby nam się dobrze wiodło…
Dom rodzinny – to także nieustanne błogosławieństwo Matki we wszystkich poczynaniach, na każdym kroku, to myśli towarzyszące dobrym i złym dniom, to stała modlitwa różańcowa w naszej intencji...
Dom rodzinny – to setki, tysiące spraw błahych, małych i dużych, dotyczących dzieci, spraw, którymi żyli Rodzice przez swoje wszystkie lata...
Dom rodzinny – to punkt odniesienia w różnych zachowaniach…
Dom rodzinny – to skała, na której buduje się swój dom – na pewno nie-wolny od zakłóceń, błędów i porażek... Z całym bogactwem uczuć – pięknych i wielkich, które do dzisiaj żyją w nas…

środa, 6 lipca 2011

Takie sobie mysli...

Najtrudniej mówi się o własnych uczuciach i myślach – w obawie, by nie zostać wyśmianym, skrytykowanym… Co prawda, istnieje takie stare powiedzenie, że prawdziwa cnota krytyki się nie boi, ale któż z nas jest prawdziwie doskonały?
Od pewnego czasu powtarzam sobie, iż najważniejsze, by Pan Bóg o mnie dobrze myślał… To prawda, nie mniej jednak gdzieś wewnątrz tli się obawa przed sądem innych, również przy tymże pisaniu…
Ludzie generalnie niechętnie mówią o tym, co myślą i czują, zwłaszcza, gdy dotyczy to tak delikatnej sprawy, jaką jest nasza wiara… Bardzo często – wbrew swojej woli! – uczestniczymy w dyskusjach dotyczących Kościoła, kapłanów – najczęściej bardzo krytycznych… Nie potrafimy (a może – nie chcemy?) mówić o swoich przekonaniach, o swej wierze, by zaświadczyć o przynależności do Chrystusa… 
Czasem jednak chciałoby się głośno wypowiedzieć swoje myśli:
myśli – wątpliwości…
myśli – wskazania…
myśli, które nieustannie nurtują…
myśli będące świadectwem przyjaźni z Chrystusem…
myśli, które  pobudzają sumienie…

I… dlatego zaczęłam pisać!

wtorek, 5 lipca 2011

Moi Rodzice

Z perspektywy minionych lat spoglądam na różne sprawy i przede wszystkim – na ludzi… Widzę to wszystko w innym świetle niż kiedyś… Nic dziwnego! Człowiek dojrzewa do innych postaw, do innych, bardziej obiektywnych i sprawiedliwych ocen… Wierzę, że w tym wszystkim ogromną rolę odgrywa światło Ducha Świętego. Od czasów dzieciństwa pamiętam piękną modlitwę, której nauczyła nas Mama i którą to modlitwę odmawialiśmy wspólnie w wieczornym pacierzu: Przybądź, Duchu Święty, ześlij z nieba wzięty światła Twego strumień!  
Ale nie tylko za to jestem wdzięczna moim drogim Rodzicom… Wielkość zarówno matki, jak i ojca docenia się najczęściej dopiero wtedy, gdy spoczywają już w grobie, a my – ich dzieci - jesteśmy dorośli i przez pryzmat swojego życia dostrzegamy wartość rodzicielskich postaw… Trzeba dożyć wielu lat, by docenić wielkie dobro, które wnieśli rodzice… Dobro, które procentuje do dziś!
Dzisiaj wiem na pewno, że nasz Ojciec był człowiekiem wielkiego formatu. Jako młodym ludziom wydawał się nam bardzo surowy i wymagający! Ale czas weryfikuje nasze postawy i myśli… Wartość tego, co zostało nam dane, doceniamy najczęściej wtedy, gdy to stracimy… Tak było w przypadku naszego Ojca! Wielkość niekoniecznie wymaga czynów niezwykłych! Wielkość – to postawa wobec Boga, Ojczyzny i ludzi.
Ojciec darzył wielkim szacunkiem i miłością naszą Mamę; nas, dzieci, nigdy nie rozpieszczał, był bardzo oszczędny w pochwałach, skromny do przesady, przestrzegał surowych obyczajów… Mówił poprawną polszczyzną, nigdy nie przeklinał… Rodzice wymagali od nas, ale przede wszystkim – od siebie, uczył nas swoją postawą skromności i autentycznej pokory… I – bardzo nas kochał, chociaż nie umiał tego okazać! Razem z Mamą stworzyli pełen ciepła dom, wpoili w nas prawość i uczciwość…
Moi Rodzice byli gorliwymi Polakami… Hasło: BÓG, HONOR, OJCZYZNA nie było dla nich pustym frazesem. Te słowa umieli przekuć w czyny – każdy na swoim polu działania - w kościele, szkole, w Kole Śpiewackim, w życiu...
Ileż z przekazanych wskazań zostało w nas?

Moja przyjaźń z Jezusem...

Moja przyjaźń z Jezusem…
Trwa od moich narodzin, zatem bardzo długo! Zawdzięczam Mu życie! Dlaczego?
W czasie wojny w domu moich rodziców na wygnaniu wisiał skromny obrazek Miłosiernego Jezusa. Byłam wtedy małym dzieckiem o niebieskich oczach i jasnych loczkach. Dzieci o takiej, typowo nordyckiej urodzie, hitlerowcy zabierali rodzicom i wywozili w głąb Niemiec do bezdzietnych rodzin… Z Rogoźna i okolic zostało zabranych wiele dzieci… Ostałam się tylko ja!
Jezus błogosławi i jest ze mną – zawsze! Wierzę w to całym sercem – nawet wtedy, gdy spotykają mnie najróżniejsze krzyże i przeciwności! Spogląda z tego samego obrazka, w którym czciliśmy Go w czasie wojny…

W Tobie, Panie,
pokładam nadzieję,
w Tobie moja ucieczka,
Tobie polecam moje utrapienia i bóle,
gdyż poza Tobą nic nie jest pewne ani stałe!
Tomasz a’Kempis, O naśladowaniu Chrystusa 

Ps. Gwoli wyjaśnienia dodam, że wszystkie zabrane przez Niemców dzieci, zostały zwrócone po wojnie rodzicom dzięki poszukiwaniom Czerwonego Krzyża.

niedziela, 3 lipca 2011

Tak na początek...

Skończyłam niedawno siedemdziesiąt lat... To dużo i mało! Dużo, bo gdy się to przeliczy na miesiące, dni, godziny i minuty, to wypadnie przeogromna liczba! 
Ale i mało zarazem, bo uświadamiam sobie, że tak wiele jest jeszcze luk w mojej wiedzy o świecie i ludziach, taka ogromna ciekawość świata i radość życia mimo doskwierających krzyżyków  ... Tak wiele chciałabym jeszcze dokonać na płaszczyźnie swego życia, swego wnętrza... Tak wiele poznać, zobaczyć, tak wiele naprawić błędów... Ale i podzielić się tym wszystkim, co myślę i czuję; tym, co sądzę o wielu sprawach...
Otwarcie bloga w moim wieku - to akt odwagi! Któraż kobieta lubi, aby liczono jej lata, a co za tym idzie - zmarszczki, dolegliwości itd... itd... Zawsze podziwiałam św. Augustyna za jego wyznania o własnym życiu, o błądzeniu przez długie lata. Był i jest nadal jednym z moich ukochanych Świętych - mądry Bożą mądrością! Budzi nie tylko mój podziw, ale i wielki szacunek! Zatem - Święty Augustynie! - bądź moim przewodnikiem - tu i teraz, w pisaniu!