sobota, 31 grudnia 2011

Pięknego Nowego Roku Wszystkim życzę!

Nowy Rok – choć brzmi to paradoksalnie – to kolejny nowy początek…
Co przyniesie? Co zmieni? – pytamy z lękiem…
Ale… czy słusznie?
Uwierzmy, że nowy początek – to także nowy, dobry czas…
Dobry, bo niesie nowe nadzieje…
Dobry, bo rodzi mądre postanowienia…
Dobry, bo wyzwala radosny entuzjazm,
budzi młodzieńcze zachwyty,
nową radość, która przysłoni troski…
Dobry, bo wskrzesi wiarę,
że samotność zamieni się w piękny czas…
I znów kolejny raz zachwycimy się życiem,
jasnym wzrokiem spoglądając w dal,
nie tracąc z oczu Bożego azymutu…
Wtedy wszystko stać się może!
Uwierzmy, że będzie to dobry czas!
Zatem… dobrego roku Wszystkim życzę!

czwartek, 29 grudnia 2011

Dziekuję...

Gdy coś się kończy i gdy się zaczyna,
liczymy zyski i straty…
W przeddzień ostatniego dnia roku –
podziękowania nadszedł czas…

Ku Tobie, Panie, wznoszę mój wzrok...
Ku Tobie kieruję me myśli…
Dziękuję za każdy dzień i cały rok!
Dziękuję Ci, Panie…
Za zdrowe ręce, co składają się do modlitwy…
Za zdrowe nogi, co niosą mnie do Ciebie …
Za jasny umysł (jeszcze!), co pozwala widzieć Twą wielkość…
Za każdy dzień – choć nieraz chmurny…
Za słońce, co uśmiecha się do mnie…
Za deszcz, co zmywa brud grzechów…
Za każdą noc, choć nieraz bardzo ciemną…
Za wszystkie łaski, których nie ogarniam…
Za dobrych ludzi, których wielu wokół…
Za każdego z nich, co staje na mej drodze…
Za cichość serca i wewnętrzną radość,
co pozwala trwać przy Tobie…
Za marzenia – zwłaszcza niespełnione,
bo najpiękniejsze, gdy są tylko w sferze marzeń…
Za wszystko, wszystko – za radość
i smutek – bądź pochwalony, Panie mój!
I proszę – nigdy mnie nie opuszczaj w tym nowym roku! 
Udzielaj łask, prowadź krętą ścieżką życia!
Bądź ze mną!
Każdego dnia!
Zawsze…

wtorek, 27 grudnia 2011

O pasterce w naszym kościele...

     Pasterka… jakże piękna i uroczysta! Pełna miłości i ciepła… Pełna radości i dobrych uczuć! Pan się narodził! W górę serca!

Ta pasterka we mnie trwa i ciągle mam wrażenie, że chodzę dziesięć (a może więcej?) centymetrów nad ziemią… i – myślę, że to uczucie towarzyszy wszystkim, którzy mieli to szczęście w niej uczestniczyć! Tylko może nie każdy ma odwagę to powiedzieć. Z moją odwagą też nie jest najlepiej, ale – jak widać – się odważyłam…

      Msza św. pasterska - jak to poprawnie określił ks. Proboszcz – została odprawiona, podobnie, jak w większości polskich kościołów – o północy. Była uwieńczeniem rorat, przygotowujących na to najpiękniejsze wydarzenie – narodziny Chrystusa… Roraty miały swój niepowtarzalny urok – z poważnymi pieśniami adwentowymi, pięknymi opowieściami o bł. Janie Pawle, z całą oprawą, surową w swej wymowie… Były czasem oczekiwania  Pana!

Oczekiwania nadszedł kres… Narodził się Jezus! O północy do naszego kościoła wkroczyła procesja – kilkudziesięciu ministrantów, szafarze, ks. Krzysztof, na końcu ks. Proboszcz niosący figurkę małego Jezusa… - przy potężnym dźwięku organów i gromkim śpiewie Wśród nocnej ciszy!  Serca rosły… Kapłan złożył Dzieciątko do żłóbka



i rozpoczęła się Msza św. – bardzo, bardzo uroczysta… Potem homilia – piękna i mądra, wyjaśniająca teologicznie słowa Pisma św. o narodzinach Jezusa, a także napis umieszczony wysoko, na choinkach: A Słowo ciałem się stało i rozbiło namiot wśród nas.
W tej Mszy św. szczególnej mocy nabrało przeistoczenie, bo Bóg zstąpił z nieba i w tym momencie stanął pośród nas – prawdziwy, żywy i kochający… Wierzymy, że tak dzieje się codziennie, w każdej Mszy św., ale tej nocy miało to szczególną wymowę!!! Pan zstąpił z nieba w asyście niezliczonych  anielskich zastępów, śpiewających Święty,  Święty, Święty!!!
I – wreszcie Komunia święta… Ruszył cały kościół… Bądź uwielbiony, Panie! Zobacz, ilu ludzi Cię kocha i napełnia serca Twoją miłością!
Cóż masz, niebo, nad ziemiany?
Bóg porzucił szczęście swoje,
Wszedł między lud ukochany,
Dzieląc z nim trudy i znoje…

Po błogosławieństwie ks. Proboszcz zachęcił do przełamania się opłatkiem. Trzymając w dłoniach biały chleb, poczuliśmy się jak jedna wielka rodzina w naszym kościele! Hasło z planszy – Kościół naszym domem – nie było już tylko pustym frazesem! Dobrym słowom nie było końca… I wreszcie, powoli, powoli, rozeszliśmy się do domów, niosąc Boga w sercach i wielką radość! Chwała Panu, który zstąpił z nieba – dla nas – dla Ciebie i dla mnie…
Niech ta pasterka trwa w nas jak najdłużej – zawsze!    




Ps. Tę radość zawdzięczamy niewątpliwie Chrystusowi, który kolejny raz narodził się w naszych sercach, ale… Czyż byłoby nam to dane, gdyby nie troska naszego Ks. Proboszcza i Ks. Krzysztofa o tak piękną oprawę Mszy św. pasterskiej!? Wszystko, każdy szczegół był do końca przemyślany i we wszystkim czuło się ich serce – wielkie i oddane naszej parafii!
Zapewne nie wystarczy słowo dziękuję, ale nie znam innego, które oddałoby ogromną wdzięczność, która mnie przepełnia wobec naszych  Kapłanów,  nieszczędzących  sił i zabiegów, by dobrze się działo w naszej parafii, byśmy duchowo nieustannie wrastali i wraz z nimi  podążali mądrze wytyczoną ścieżką ku Najwyższemu!

sobota, 24 grudnia 2011

W wigilię Bożego Narodzenia

Oto nasz kościół parafialny w świątecznej szacie – najpiękniejszy, niepowtarzalny, po prostu nasz, najbliższy sercu!











Zdjęcia zostały zrobione po rannej Mszy św., dlatego w żłóbku jeszcze nie ma małego Jezusa.

piątek, 23 grudnia 2011

Podziękowanie

Wprawdzie nie zamierzałam już pisać przed świętami, ale otrzymałam tyle pięknych życzeń… Zatem z prawdziwą przyjemnością zmieniam zdanie…
Dziękuję!!! Dziękuję z całego serca -
-  za każde dobre słowo,
-  za przyjazne myśli,
-  ale także za słowa krytyki – są bardzo ważne!
Wszystkim bez wyjątku – tym z dalekich stron, również zza oceanu, ale i wszystkim z bliska, tym, którzy mnie lubią i tym, którzy nie lubią!
Szczególnie dziękuję tym Osobom, które mnie wspierają w tej pisaninie, dodają otuchy i odwagi…
Cieszę się z tak szerokiego odzewu! To chyba dobry znak, aby pisać i dzielić się swymi refleksjami i przemyśleniami!?

Kościół naszym domem

Kościół – naszym, a więc i moim domem? Czy naprawdę? Czy to nie lekka przesada? Takie i tym podobne myśli kołatały się w mojej głowie, gdy w naszym kościele została postawiona plansza z tym napisem… Światło przyszło zupełnie niespodziewanie w czasie Mszy św. – światło jasne, wręcz oślepiające!!!
Kocham mój dom rodzinny, kocham dom, w  którym mieszkam, ale kocham również mój - nasz kościół – dom Boży!
To przecież tutaj podążam codziennie z wielką radością – na przekór złej pogodzie i innym przeciwnościom.
Tutaj mam od lat „swoje” miejsce, z którego widzę tylko ołtarz i kapłana, sprawującego Mszę św.
Tutaj z miłością wpatruję się w mały „domek”, przed którym pali się wieczna lampka, sygnalizująca obecność Chrystusa…
Tutaj klęczę długo przez rozpoczęciem Mszy św. i rozmawiam sobie z Jezusem, powierzając Mu swe radości i troski, jak najlepszemu Przyjacielowi…
Tutaj spotykam żywego Jezusa i przyjmuję Go codziennie do serca…
Tutaj adoruję Boga w każdy I czwartek miesiąca i każde nabożeństwo z wystawieniem Najświętszego Sakramentu…
Tutaj odmawiam mój ukochany Różaniec…
Tutaj oczyszczam swą duszę, klęcząc przy konfesjonale…
Tutaj wsłuchuję się z uwagą w słowo Boże, krzepiąc swą duszę…
Tutaj przeżywam najpiękniejsze chwile, wpatrując się w oblicze Jezusa zawieszonego na krzyżu…
Tutaj rodzą się dobre i mądre myśli…
Tutaj doznaję pokrzepienia, radości i oczyszczenia…

Czyż trzeba więcej, aby kościół nazwać moim domem?
Kościół jest moim domem! Wiem to z całą pewnością!

Dzięki Ci, Panie, że dałeś mi odwagę, aby to powiedzieć!

czwartek, 22 grudnia 2011

Zanim usiądziemy do stołu…

 Zanim rozlegnie się piękny śpiew kolęd,
zanim zabłyśnie gwiazdka na niebie,
przypomnij sobie – i Ty, i ja –
o tym samotnym, może bezdomnym,
a może o tym, kto już nie pamięta,
że Bóg istnieje, Ten, co zszedł z nieba,
by być bliżej nas
i stać się opłatkiem dla naszych serc…

Czas to Miłości, Miłości czas…


Niech uzupełnieniem moich słów będzie poniższa kolęda...

  „To już pora na wigilię, to już czas…
A tu jeszcze kogoś nie ma pośród nas…
A tu jeszcze, a tu jeszcze ktoś ma przyjść,
bo przy stole wolne miejsce czeka dziś.

Gwiazdo Betlejemska prowadź go przez świat,
żeby razem z nami przy tym stole siadł.
Prowadź go tu do nas z tych dalekich dróg,
żeby razem z nami kolędować mógł…

Daj mu światło, bo tak łatwo zmylić ślad,
daj nadzieję, kiedy w oczy wieje wiatr.
Strudzonemu, zmęczonemu pomóż iść,
bo samotny nikt nie może zostać dziś!”

Serdecznie dziękuję Pani Róży, która przypomniała tę piękną pastorałkę autorstwa Wandy Chotomskiej. na spotkaniu 15 grudnia…

środa, 21 grudnia 2011

Świątecznych życzeń nadszedł czas…

15 grudnia w naszej parafii miało miejsce spotkanie opłatkowe Duchowych Dzieci św. Ojca Pio… Było bardzo pięknie, radośnie i niezwykle ciepło! Składaliśmy sobie życzenia – tym razem trochę inne od wszystkich, jako że ciągle pniemy się ku GÓRZE i te życzenia miały nam pomóc w tym podążaniu… Pragnę je przytoczyć, bo ich adresatem może być każdy… To takie wskazania, jak zagospodarować prezenty od Pana Boga… A któż z nas nie lubi prezentów, prawda?
Życzenia są nietypowe, ale „prezenty” – bardzo oczywiste… Pomógł nam (w pewnej części) odnaleźć je ks. Michael Quoist. Posłuchajmy…

Ojciec Niebieski dał Ci wiele podarków! Często nie śmiesz na nie spojrzeć i cieszyć się nimi. A może nie umiesz?! Nie chcesz?!
Podarunki Ojca nie są do Twego osobistego użytku. One są dla innych oraz dla Niego. Spróbuj je dostrzec!
Nie próbuj żyć życiem podobnym do drugiego, bo ono nie jest na Twoją miarę. Ojciec każdemu człowiekowi dał życie na jego własną miarę.
Bądź spokojny, Bóg patrzy na ciebie, a w Jego oczach nie jesteś ani mniejszy, ani mniej kochany niż którykolwiek z ludzi, do których chciałbyś się upodobnić… Oddaj Mu swoją troskę, swoje zmartwienia i swój żal…  i bardziej wierz w Jego potęgę niż we własny wysiłek!
Uznaj, przyjmij i ofiaruj swoje braki, a także swoje zalety. Posiadasz je!
Bądź sobą! Innym jesteś potrzebny taki, jakim Pan zechciał Cię mieć.
Nie przejmuj się sądem innych. Oni pogodzą się z Twoimi brakami, jeżeli Ty sam je uznasz. Miej odwagę przyznać się do swych braków! Ludziom potrzebni są tacy, którzy uznają swoje braki, bo przez to ułatwiają im uznanie ich własnych!

Miej jedno tylko pragnienie: być człowiekiem w pełni i bez retuszu – takim, jakim Bóg chce, abyś był, a będziesz doskonały!

Życzę zatem mądrego „zagospodarowania” prezentów od Pana Boga! I… pięknych świąt, Kochani! Nie mogą być inne, skoro sam Bóg ogarnia nas swoją miłością!!!




wtorek, 20 grudnia 2011

Refleksje świąteczne

Co roku przed świętami Bożego Narodzenia w mojej wyobraźni pojawia się postać groźnego Ebenezera Scrooge’a z Opowieści wigilijnej Karola Dickensa… Już samo imię i nazwisko budzą grozę, a co dopiero – przywołana postać? Przypomnę, że to starszy, niezwykle bogaty pan, opętany żądzą posiadania pieniędzy, który całe swe dorosłe życie poświęcił zachłannemu pomnażaniu dóbr. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie stało się to jedynym celem jego życia! Nieprawdopodobne skąpstwo uczyniło ze Scrooge’a człowieka zatwardziałego, nieczułego na ludzką biedę… Nienawidził wszystkich, którzy ośmielili się zwrócić do niego z prośbą o ratunek. Mógł pomóc, ale nie chciał! Do czasu… Nadeszły święta Bożego Narodzenia! A wtedy, jak głoszą stare podania – zdarzają się rzeczy nadzwyczajne i niezwykłe.
W przeddzień świąt w jego mieszkaniu pojawiły się duchy, które uświadomiły bogaczowi bezsens  dotychczasowego życia. I wtedy… w tym pozbawionym zwyczajnych, ludzkich uczuć starcu nastąpił cud przemiany serca: zapragnął podzielić się tym, co posiadał! Pragnienie to bardzo szybko urzeczywistnił: obdarował obficie ubogich mieszczan, rodzinę kancelisty, podniósł mu pensję, zobowiązał się do opieki nad jego rodziną, zwłaszcza – nad chorym synkiem; nawiązał serdeczne kontakty z siostrzeńcem…
To były najpiękniejsze święta Bożego Narodzenia w jego życiu!
Jak to się przekłada na nasze Boże Narodzenie? Krezusów, podobnych Scroog’owi, jest raczej niewielu; przygniata nas szara codzienność, niekiedy – troska o przetrwanie… Myślę jednak, że niezależnie od sytuacji, w jakiej się znajdujemy, w każdym z nas dokonuje się cud przemiany serca. Widok maleńkiego Dzieciątka w żłóbku nieodmiennie nas wzrusza, powoduje, że topnieją lody pomiędzy wrogami, w sercu rozlewa się przedziwne ciepło, które pozwala wyciągnąć rękę do drugiego człowieka. To nie magia!!! To żywy Jezus, który rodzi się w nas, sprawia, że pragniemy być dla siebie lepsi, bardziej życzliwi… Pragnieniu ofiarowania dobra sprzyja wtedy wszystko: i biały opłatek, którym dzielimy się przy wigilijnym stole, i puste miejsce dla zabłąkanego gościa, i obdarowywanie się prezentami, a także – śpiewanie najpiękniejszych na świecie polskich kolęd…
Wigilia – to najbardziej urzekające wspomnienia z dzieciństwa, które z rozrzewnieniem przywołujemy po latach; to wspaniała, podniosła atmosfera … Wigilia - to także pasterka… Pamiętam rzęsiście oświetlony kościół w moich rodzinnych Pniewach, a w nim – chór, śpiewający jednym, potężnym głosem… Serce rosło! Miałam wtedy wrażenie, że – przekraczając próg świątyni - wstępuję do przedsionka nieba… Bo „gdy się Chrystus rodzi”, wszystko nabiera blasku, innego wymiaru, a człowiek człowiekowi staje się bratem!
Ale święta Bożego Narodzenia – to tylko dwa dni! Pozwólmy, by ten piękny nastrój, który łączy ludzi, nie przeminął wraz z upływem czasu. Życzmy sobie wzajemnie, by Boże Narodzenie trwało w nas nieustannie… Niech nasze serca przepełnia zawsze Boża radość, życzliwość i serdeczność… Tego sobie i wszystkim moim Czytelnikom życzę.

Żłóbek ojców franciszkanów
przy pl. Bernardyńskim w Poznaniu




piątek, 16 grudnia 2011

O życzliwości słów parę...

     Życzliwość - to piękny przymiot… Czy jestem życzliwy, życzliwa? To pytanie, które nasuwa się (przynajmniej powinno!) każdemu z nas właśnie teraz, w okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia…
Chyba nie ma już "dziewczynki z zapałkami" – takiej, o której dawno temu pisał Jan Christian Andersen… Niemal każdego dnia, słyszymy czy to o „szlachetnej paczce”, czy też o innych działaniach na rzecz ubogich, smutnych, samotnych…
     Ale – myślę, że życzliwość – to nie tylko jednorazowy zryw bożonarodzeniowy… Życzliwość jest potrzebna zawsze – i Tobie i mnie… Nic nie kosztuje, a może zdziałać tak wiele… Bo życzliwość – to dobre słowo,
przyjazny gest,
ciepłe spojrzenie,
niekosztowna dobroć
to mocny uścisk dłoni, która daje sygnał: lubię cię;
to uśmiech, który potrafi zamienić łzę w radość,
to gotowość do pomocy,
to także najzwyczajniejsza uprzejmość,
to radość z cudzego powodzenia…
Ale... to również szczerze przekazany „znak pokoju” w czasie Mszy św.!

    Życzliwość - to niedroga inwestycja – niewiele kosztuje, ale zysk, jaki niesie, może być ogromny! Oby tylko była szczera i prawdziwa, oby nigdy nie była tylko grą pozorów!

Bo gdy Jezus się rodzi, otwierają się ludzkie serca… Oby zawsze!

środa, 14 grudnia 2011

Samotność

Nie proszę o tę samotność najprostszą
pierwszą z brzegu
kiedy zostaję sam jak palec
kiedy nie mam do kogo ust otworzyć
nawet strzyżyk cichnie choć mógłby mi ćwierkać
przynajmniej jak pół wróbla
kiedy żaden pociąg pośpieszny nie śpieszy się do mnie
zegar przystanął żeby przy mnie nie chodzić
od zachodu słońca cienie coraz dłuższe
nie proszę Cię o tę trudniejszą
kiedy przeciskam się przez tłum
i znowu jestem pojedynczy
pośród wszystkich najdalszych bliskich
proszę Ciebie o tę prawdziwą
kiedy Ty mówisz przeze mnie
a mnie nie ma

Ks. Jan Twardowski

wtorek, 13 grudnia 2011

Refleksje o samotności…


Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny.
Ernest Hemingway Komu bije dzwon

Samotność… Iluż ludzi cierpi z jej powodu! Warto pomyśleć o niej właśnie teraz, niemal w przeddzień świąt Bożego Narodzenia…
Czym jest samotność?
To taki stan, którego nie wybieramy, a on jest…
Jest samotność z konieczności losu, ale i samotność z wyboru…
Samotność chciana lub niechciana…
Samotność w tłumie, ale i w rodzinie…

Ale można też spojrzeć inaczej…
Bo … samotność – to bardziej stan duszy niż ciała!
Samotność… może też być darem! Pozwala na głębsze spojrzenie w głąb siebie …
Daje  wewnętrzną ciszę...
Pozwala usłyszeć  głos Boga,
 być z Nim,
 adorować Go w ciszy serca,
dziękować i uwielbiać…
Samotność - to wewnętrzny spokój – niekiedy bardzo potrzebny, chroni nas bowiem przed zgiełkiem świata i chaosem…
Samotność – to piękny czas, to cisza, w której się trwa…
Samotność – to także czas nadziei i wewnętrznej radości…
To czas, w którym możemy odnaleźć swoją drogę do Pana…

     I może właśnie tak należałoby spojrzeć na samotność, która niekiedy wydaje się stanem nie do zniesienia…



niedziela, 11 grudnia 2011

Pan blisko jest...

Pan blisko jest, oczekuj Go,
Pan blisko jest, w Nim moja moc!

Jak dobrze mieć tę świadomość i czerpać moc od Chrystusa, przytulić się do Niego i trwać… w ciszy!

sobota, 10 grudnia 2011

Czekając na Pana...

     Witam Wszystkich w kolejny grudniowy poranek – jakże piękny w słonecznym blasku i podmuchach lekkiego wiatru… Chmurki płyną sobie po niebie i zwiastują wiosnę… Ja ciągle czekam na wiosnę – niezależnie od kalendarzowej pory roku… Zima szybko przeminie, a potem będzie już coraz piękniej! Piękniej i radośniej… W przyrodzie i w sercu!
Teraz nasza radość – moja i Twoja (mam taką nadzieję!) – płynie z oczekiwania na Boże Narodzenie. Dzieciątko w naszej świątyni „schodzi” co roku po takiej dużej drabinie, symbolizującej czas adwentu; jest już w połowie drogi! Za równe dwa tygodnie zostanie położone w żłóbku… Będziemy kolędować Małemu… Serca napełni wielka radość! Radość, bo Bóg będzie z nami! Wiemy dobrze, że cały czas jest z nami, pośród nas, ale kolejna rocznica zejścia Pana na ziemię, wprawia nas w świąteczny nastrój, sprawia, że topnieją lody między ludźmi, dzieje się z nami coś niezwykłego i bardzo dobrego… Pragniemy uwierzyć, że człowiek człowiekowi jest naprawdę bratem!
Ps. Wygląda na to, że te różowe chmurki, które tak mnie zachwyciły, zamienią się w deszcz lub śnieg. A lekki wiatr – w ostrą wichurę… Ale to nie może nam popsuć dobrego nastroju, prawda?

piątek, 9 grudnia 2011

Kolejna odpowiedź…

I znowu pojawiło się pytanie od moich czytelników, czy mam czas, by tyle pisać… Czasu mam tyle, ile każda kobieta i robię to wszystko, co jest udziałem każdej kobiety: sprzątam, piorę, gotuję, nieraz prasuję (chociaż nie lubię!), maluję (bo lubię!) i piszę (bo też lubię!).
Otóż z tym pisaniem jest tak, że zarzekam się przed samą sobą, że na razie dam spokój, a tymczasem pojawiają się myśli i przybierają postać słowną… Nie umiem tego wytłumaczyć! Nie zajmuje mi to wiele czasu… Myślę, że to, co piszę, jest gdzieś głęboko we mnie. I stąd ta wielka potrzeba? pokusa? chęć? pisania… Myśli, jak błyskawica, pojawiają się w różnych okolicznościach… Trzeba więc coś z nimi zrobić...
Myślę, że to, co piszę, nie jest oderwane od życia. A zwłaszcza teraz, w perspektywie świąt Bożego Narodzenia, warto pozwolić ujawnić się myślom, które drzemią gdzieś głęboko, na dnie duszy… I najzwyczajniej „przelać je na papier”… Zwłaszcza, gdy to są dobre i przyjazne myśli… Przecież nie samym przysłowiowym chlebem człowiek żyje, prawda? Co warte byłoby nasze życie, gdyby miało tylko zewnętrzną powłokę?! Byłoby bardzo, bardzo ubogie! A ten głębszy wymiar pozwala wejrzeć w siebie – mniej lub bardziej krytycznie!

czwartek, 8 grudnia 2011

W uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny


Bądź pozdrowiona, Najświętsza Panienko,
w ten grudniowy poranek!
Bądź pozdrowiona, Mateczko Kochana !
Jakkolwiek by Cię nie nazwać,
zawsze to będzie mało,
by oddać mą miłość i uwielbienie!
Dziękuję, że jesteś…
Że patrzysz na mnie, na nas…
Że tulisz swe dzieci…
Że wskazujesz drogę…
Dodajesz sił…
Że nieustannie podnosisz…
Że pomagasz stać się lepszym człowiekiem!
Bądź ze mną, nigdy nie opuszczaj,
Wspieraj, prowadź – zawsze!

*
Dzisiaj w moim kościele kończą się adwentowe rekolekcje… Był to piękny czas... Wczoraj o. Błażej odprawił Mszę św. o uzdrowienie – duchowe i fizyczne… Obecność Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie i uroczyste błogosławieństwo czyni cuda… Wierzę, że tak się stało i w naszych sercach! Wierzę, że Jezus jest wśród nas, że nas kocha, że nam błogosławi, że będzie obecny nie tylko do świąt, ale zawsze!

środa, 7 grudnia 2011

Refleksje o przyjaźni…

Dlaczego życie nabrało takiego szalonego tempa?!
Czy umiemy jeszcze się cieszyć?
Cieszyć się każdym dniem, każdą chwilą?
Czy umiemy dostrzec wokół siebie ludzi dobrych i mądrych?
Czy umiemy cieszyć się pogodą i niepogodą, słońcem i deszczem?
Czy umiemy wykrzesać w sobie odruch przyjaźni? Jakże ważnej i potrzebnej w życiu…
Czy umiemy cieszyć się nią i docenić jej wartość – zwłaszcza teraz, gdy wszystko staje się relatywne i traci pierwotny sens?
Przyjaźń… Wielkie słowo i bardzo pojemne! Często zastanawiam się nad jego znaczeniem. Nie da się go dokładnie określić, „zmierzyć”, „zważyć”… Wiemy jednak, że przyjaźń istnieje i jest bardzo, bardzo potrzebna! Często słyszy się, że ktoś ma liczne grono przyjaciół. To takie obiegowe powiedzenie… Znam też inne, że przyjaciel wszystkich nie jest niczyim przyjacielem…
Kim zatem jest przyjaciel? Na pewno nie szuka się go na siłę – on po prostu jest. Wiemy o tym! Czujemy to! Chcemy i umiemy z nim rozmawiać, ale i …przede wszystkim – słuchać! Pragniemy mu powiedzieć o swoich pasjach, radościach i smutkach, niekoniecznie wprowadzając w swe najgłębsze zakamarki duszy. Nie wchodzimy też „z butami” w jego wnętrze… Bo prawdziwa przyjaźń wymaga wielkiego taktu!
To ciekawe, że z niektórymi ludźmi nie mamy wspólnego języka, a z niektórymi rozumiemy się w pół słowa, pragniemy się z nimi przyjaźnić i …rozmawiać, poprosić o modlitwę…
Miłość i przyjaźń nie zawsze chodzą w parze! Miłość często się wypali, spopieleje, a przyjaźń trwa… A może dlatego, że ta miłość nigdy nie była prawdziwą miłością?
Cieszę się, gdy mogę kogoś nazwać przyjacielem, ale jeszcze bardziej, gdy ktoś obdarzy mnie przyjaźnią – taką zupełnie bezinteresowną, szczerą i prawdziwą… Jeżeli między wierszami mogę odczytać sygnał: Lubię cię, człowieku!, czuję w sercu takie miłe ciepło… Można się nim ogrzać…
Takie sygnały wysyła nam nieustannie Pan Jezus, ale czy odbieramy je na miarę Jego oczekiwań?
     Dlaczego napisałam właśnie o przyjaźni? Bo przyjaźń – to takie antidotum na otaczające nas zło, na brak wiary w siebie, na codzienne klęski, na smutek, na złe słowa… Przyjaźń – to nadzieja, że świat nie do końca jest taki zły… 

wtorek, 6 grudnia 2011

O poczuciu humoru na okoliczność imienin św. Mikołaja…

Nie mam poczucia humoru… I już! To wielki defekt, bo jak jest odbierany człowiek śmiertelnie poważny? Nudziarz… smęciarz… mruk… Pewnie są jeszcze inne określenia…
Z poczuciem humoru chyba trzeba się urodzić! Ja się nie urodziłam! Miałam najwspanialszych pod słońcem Rodziców, ale – jak tylko pamiętam – Ojciec był bardzo poważny… Pewnie tak ukształtowało go życie: wczesna śmierć ojca, przejęcie jego obowiązków, konieczność zaopiekowania się młodszym rodzeństwem, cztery lata walki o możność połączenia się z ukochaną, czyli moją Mamą… (Różnica klasowa – jak to dzisiaj śmiesznie brzmi!!!) Potem wojna i związana z nią tułaczka; po wojnie – ogołocenie rodziny ze wszystkiego, co posiadała – przez ustrój komunistyczny …
I gdzie tutaj miejsce na poczucie humoru?

Poczucia humoru nie można się nauczyć, trzeba się z nim po prostu urodzić!  No, bo chyba nie wypada modlić się o ten dar, prawda? Ale to jest dar – dar niebios! Byli święci z poczuciem humoru, jak choćby św. Tomasz z Akwinu… A może jest tak, że dany święty obdarza swymi cechami swoich podopiecznych? Być może… Mogłabym podać doskonały przykład, ale nie wypada operować nazwiskami…
Święty Ojciec Pio – mimo bardzo bolesnych stygmatów na rękach i nogach, był człowiekiem radosnym i pełnym humoru. Nie znam jednak żadnego człowieka o imieniu Pio, więc nie mogę powiedzieć, komu użyczył swojego poczucia humoru…
Mój patron, św. Jan Chrzciciel był wielkim świętym – tego nie muszę tłumaczyć… Znamy go jako człowieka niezwykłego, ale również bardzo poważnego…

Zatem jaki nasuwa się wniosek? Bardzo prosty – z tym defektem po prostu trzeba nauczyć się żyć i być sobą! Cieszyć się wszystkimi innymi darami od Pana Boga  i dobrze je zagospodarować; nie zazdrościć innym, bo On  każdemu człowiekowi dał życie na jego własną miarę.
Żegnaj więc, poczucie humoru…
Poczucia humoru nie mam, ale mam w sobie Bożą radość! I tym się cieszę!
I myślę, że ta radość wcale nie przeszkadza poważnym rozważaniom o Panu Bogu. Przecież każda przyjaźń może być radosna, zwłaszcza z Chrystusem… To od Niego czerpiemy nie tylko siły, ale właśnie tę radość.

Ps. Te refleksje nasunęły mi się z racji dzisiejszych imienin św. Mikołaja – on na pewno miał ogromne poczucie humoru i ma je w dalszym ciągu! Bo trzeba nie lada dowcipu, aby wszystkim dzieciom na świecie powkładać do butów prezenty… I jeszcze najpierw sprawdzić, czy są czyste… (buty oczywiście!)

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Cenna myśl...

Łącznością z Chrystusem nie jest rozmyślanie filozoficzne lub historyczne
o dziejach i osobie Zbawiciela,
nie jest pochlebianie Chrystusowi,
ale wyrywanie się  ducha całego ku Chrystusowi,
karmienie się Nim,
roztapianie się w Nim…

Adam Mickiewicz

niedziela, 4 grudnia 2011

Adwentowe pytania...

   Adwent trwa… Pan kościelny zapalił już drugą świecę, sygnalizującą rozpoczęcie kolejnego tygodnia… Zaczęły się rekolekcje. Trwamy w ciszy… Pytamy w głębi swych serc o sens naszego życia…
Jakie ono jest…
Jakie jest nasze wnętrze…
Czy godne zamieszkania w nim Jezusa…
Czy przygotowane do tego wielkiego wydarzenia, jakim jest przyjście Pana…
Czy gotowe do przemiany…
Czy chętne do przemiany…
Stańmy w prawdzie przed sobą i odpowiedzmy – sami sobie… 

Jeżeli nie możemy lub nie umiemy uciszyć swego serca i postawić sobie powyższych pytań, jeżeli ciągle pędzimy i nie mamy czasu, to… posłuchajmy, co radzi ks. Michel Quoist: Codziennie, podczas paru bezcennych chwil skupienia i uciszenia ofiaruj się Ojcu. W ciągu dnia, zwłaszcza gdy jesteś niespokojny, zapędzony, przeciążony, powtarzaj sekundowy akt miłości, a będziesz całkowicie gotów do działania.

A także – na przyjęcie Chrystusa do swego serca! I to jest najważniejsze!!!

sobota, 3 grudnia 2011

Moja codzienna adoracja…

.

Być tu przed Tobą, Panie, to wszystko.
Zamknąć oczy mego ciała,
zamknąć oczy mojej duszy,
trwać bez ruchu i w milczeniu,
wydawać się Tobie, który tu jesteś mnie wydany,
być obecnym dla Ciebie, o Nieskończony Obecny!

Zgadzam się, Panie, nic nie czuć,
nic nie widzieć i nic nie słyszeć,
być w pustce - bez rzeczy, bez obrazów,
w nocy. W milczeniu.
Jestem tu po prostu,
żeby Cię spotkać bez przeszkody,
w milczeniu wiary
przed Tobą, mój Panie.

Ludzi, których spotkałem
i którzy są mi tak bliscy,
przyprowadzam do Ciebie,
przedstawiam ich Tobie,
przedstawiając i siebie
razem z nimi wszystkimi,
bo jestem jednym z nich.
Oto ja, oto oni, oto my, Panie,
przed Tobą. Patrzysz na nas.


Autorem tego pięknego wiersza jest Michel Quoist, a ja się utożsamiam z tym wyznaniem…

piątek, 2 grudnia 2011

O roratach w moim kościele...

Kościół nie jest mój, ale nasz! Chyba jednak dobrze, jeżeli utożsamiamy się ze swoją parafialną świątynią i mówimy o niej „mój kościół”… Tak myślę! Zatem w moim kościele codziennie są odprawiane roraty. Ktoś powie, że teraz we wszystkich kościołach są roraty, bo to przecież adwent. To prawda, ale te roraty są niezwykłe! Pragnę o nich napisać, jako że czytają mój blog również Polacy mieszkający daleko poza ojczystym krajem …
Kochani, chcę podzielić się z Wami tym, co przeżywa nasza parafia… Może przeniesiecie to tam, gdzie mieszkacie i gdzie się modlicie, oddając hołd Bogu i Najświętszej Panience, bo to przecież Jej są poświęcone Msze św. roratnie…
Przed Mszą św. kościół pogrążony jest w ciemności – pali się tylko wieczna lampka sygnalizująca obecność Chrystusa (oraz tlące się nikłym płomieniem małe światełka.) Z zakrystii płynie śpiew, który porusza serca – to Rorate coeli w wykonaniu męskiego chóru (płyta). Śpiew, który nie tylko budzi zachwyt, ale i pobudza serca do ufnej modlitwy i przygotowuje do dobrego przeżycia Mszy św.  Podnosi ducha!
     Powoli, powoli w kościele przybywa ludzi, a wśród nich duża grupa dzieci z lampionami… Policzyłam – jest ich  od pięćdziesięcioro do siedemdziesięcioro… Codziennie ta liczba rośnie… Starszych jest znacznie więcej – prawie pełen kościół! Czekamy w pobożnym skupieniu… O 18.00 wychodzi kapłan, niosąc świecę roratnią – symbol Maryi, która w czasie adwentu „niesie w łonie” Jezusa, „prawdziwą światłość”. Obok - drugi kapłan oraz bardzo liczne grono ministrantów. Wszyscy niosą świece. Za nimi – dzieci z lampionami. W procesji  podążają w kierunku ołtarza. Włączamy się w piękny śpiew p. organisty i jego małżonki oraz pań katechetek… Serca rosną!!! Boże, bądź uwielbiony! Najświętsza Panienko, bądź pochwalona! 
Rozpoczyna się Msza św. … Przed hymnem „Chwała Bogu na wysokościach…” wierni proszą o światło Chrystusa i… powoli świątynię napełnia ciepły blask… Msza św. trwa… Piękna, radosna! Po Ewangelii ks. Krzysztof zaprasza dzieci do ołtarza… W tym roku wszystkie homilie „głosi anioł papieski”, opowiadając o losach małego Karola – późniejszego Ojca Świętego. Dzieci uważnie słuchają… Odzew jest duży, bo zapytane przez kapłana, odpowiadają chętnie i poprawnie…
    Po Mszy św. kapłan losuje wśród dzieci, które złożyły serduszka z dobrymi uczynkami - figurki Matki Bożej do całodobowej adoracji… Natomiast wszystkie dzieci otrzymują obrazki lub modlitwy związane z kolejną homilią…

Dlaczego tak dokładnie o tym wszystkim piszę? Nie tylko, aby to przekazać do naśladowania, ale również i dlatego, żeby pokazać trud naszych kapłanów. Gdy media nagłaśniają różne incydenty z życia Kościoła, warto powiedzieć publicznie (a nawet trzeba!!!), że są gorliwi i pobożni kapłani, którzy prowadzą swoich parafian do Boga. Życie religijne w naszej parafii rozwija się bardzo intensywnie! A pełen kościół wiernych (nie tylko w niedzielę) oraz liczne Komunie św. świadczą o tym wymownie!
     W naszej parafii dzieje się wiele dobrego… Istnieje wiele grup duszpasterskich. Nikt z naszych kapłanów na nas nie krzyczy, niczego nie wymusza, nawet specjalnie nie prosi… Ich działanie – to tylko pełna Bożego zapału, ciężka praca nad naszymi duszami i … co najważniejsze – dobry przykład – swoją postawą, pobożnością i spokojem… To przemawia najlepiej!
      Przyjedźcie (którzy blisko mieszkacie) do naszego kościoła na roraty! Są odprawiane nie tylko codziennie wieczorem o godz. 18.00, ale również dwa razy w tygodniu – we wtorek i czwartek – o godz. 6.00 rano – przy udziale wiernych (którzy szczelnie wypełniają kościół), licznej grupy ministrantów i młodzieży!


czwartek, 1 grudnia 2011

Czy wierzymy w żywą obecność Chrystusa…

Czy wierzymy, że Jezus naprawdę żyje? Niedawno usłyszałam to pytanie z ust pewnego zakonnika… Zastanowiło mnie! Warto, a nawet trzeba je sobie postawić! Zwłaszcza teraz, w adwencie, gdy przygotowujemy się do Bożego Narodzenia, ale przede wszystkim – na ostateczne przyjście Chrystusa w chwale…
Zatem – czy wierzymy, że Jezus naprawdę żyje – we Mszy św., w Hostii konsekrowanej przez kapłana, w tabernakulum, w każdym człowieku – w Tobie i we mnie…
Jeżeli wierzymy, to …
Dlaczego nie ufamy Mu bezgranicznie w sprawach dużych i małych…
Dlaczego tak rzadko przyjmujemy Go do serca?
Dlaczego nie klękamy przed Nim ze czcią i uwielbieniem w czasie przeistoczenia?
Dlaczego Mszę św. traktujemy marginalnie, jako niechciany obowiązek?
Dlaczego tyle w nas pretensji do drugiego człowieka?
Dlaczego źle mówimy o naszych bliźnich?
Te pytania stawiam przede wszystkim samej sobie… Warto je przemyśleć…

Ps.
Ps. Nasunęły mi się jeszcze inne pytania…
Jeżeli wierzymy, że Jezus żyje, to…
Dlaczego nie kochamy Go dostatecznie w drugim człowieku?
Dlaczego nie pragniemy zrozumieć Jego miłości?
Dlaczego tak mało ludzi jest obecnych w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu?
Dlaczego nie umiemy zgiąć kolan przed Najświętszym Sakramentem?
Dlaczego nie umiemy (lub nie chcemy) zgodzić się na wolę Bożą?
Dlaczego buntujemy się przeciw niej?
Dlaczego boimy się śmierci?

To trudne pytania… Ale jeszcze trudniejsza odpowiedź!