wtorek, 26 czerwca 2012

Prośba o słonko...



Kochany Panie Boże, o słonko Cię proszę

i gorące wołanie do Ciebie zanoszę…



Chmury bowiem zasnuły niebo,

zrobiło się szaro na świecie…

Nie widać słońca promieni,

smutni dorośli, smutne są dzieci…



Ucichły głosy ptaków,

bo im smutno także…

Tylko sroki skrzeczą

bardzo głośno – a jakże…



Każdy promyk słońca

to jakby uśmiech z nieba…

Nie szczędź nam tych uśmiechów,


Bo nam ich potrzeba!


Drogi Panie Boże!

Pozwól się cieszyć słońcem,

prosimy w pokorze!



Otwórz szeroko ramiona,

przytul wszystkie dzieci…

I pozwól w swej dobroci -

niech nam słonko świeci!




 




niedziela, 24 czerwca 2012

Entuzjazm - piękny dar niebios...

Entuzjazm przystoi osobie w każdym wieku… Bo czymże jest entuzjazm - pytam…

Jest radością, bo żyję i mam tysiące możliwości w kształtowaniu siebie i swego losu…

Jest ciągłym podążaniem ku Światłu…

Jest ufnością złożoną w Chrystusie…

Jest wiarą, że nie wszystko, co złe, musi mnie ranić…

Jest miłością życia – z wszystkimi jego urokami i zmartwieniami…

Jest akceptacją ludzi, kimkolwiek są i cokolwiek znaczą…

Jest zgodą na własne życie…

Jest pełnym przekonaniem, że dane mi życie nie jest nieudane, bo Pan obdarza mnie tysiącem łask…

Jest nadzieją, bo nawet w najciemniejszym tunelu kiedyś zapali się światełko…

Jest szczęściem – mimo trudów i klęsk, bo zawsze mogę się podnieść…

Jest błogosławieństwem, bo wiem, że ze mną kroczy Chrystus…

Jest – powtarzam za św. Tomaszem z Akwinu - zdolnością dostrzegania dobrych rzeczy w nieoczekiwanych miejscach i niespodziewanych zalet w ludziach

I wreszcie – entuzjazm jest wielką łaską, którą nie tylko warto dostrzec, ale i dzielić się nią z każdym człowiekiem…






sobota, 23 czerwca 2012

Na okolicznosć Dnia Ojca



Mój Ojciec był wielki duchem,

ale i bardzo skromny zarazem…

Był człowiekiem niezwykle prawym…

Mówiono o nim z wielkim szacunkiem,

radzono w różnych sprawach…



Miał szczytne marzenia i cele…

Życie nie pozwoliło jednakże

na ich urzeczywistnienie…



Jako dziecko trochę się go bałam,

nie rozumiałam surowych wskazań…



Gdyby tak cofnąć czas?!



Byłam przy nim, gdy odchodził…

Trzymałam dopalającą się świecę,

patrzyłam na dopalające życie…

Czułam ostatni oddech

i ostatnie uderzenie serca…

Pamiętam wszystko dokładnie,

zostało to w mojej pamięci i sercu,

choć od tego odejścia

minęło długich trzydzieści sześć lat…



Pamiętam… przeszywający ból…

I straszliwą pustkę…

Pretensje do całego świata,

poczucie krzywdy, że go już nie ma…

Wszystko pamiętam…



Kocham Cię, Tatusiu,

i zawsze będę kochać!

Byłeś nie tylko moją miłością,

ale i drogowskazem…

Byłeś wzorem człowieka…

Byłeś wzorem Ojca,

który chroni swe dziecko od życiowych burz…

Chociaż mnie nie rozpieszczałeś,

wiedziałam, jak bardzo mnie kochasz…



Twój obraz chowam głęboko w sercu –

noszę go zawsze… wszędzie…

I tak zostanie do końca mych dni…


Fizycznie jestem do Ciebie podobna,

Chciałabym dorównać Twej wielkości…

Chciałabym…

Nie umiem…





piątek, 22 czerwca 2012

Chwalmy Pana...

I znów wracam z kościoła,

uśmiecham się do wszystkich…

Szczęść Boże  głośno wołam

i życzę Bożej radości…



Niech  radość wypełnia Twe serce…

Niech Bóg Ci błogosławi…

Niech będzie pochwalony,

niech Jego imię się sławi…



Sławią Go leśni mieszkańcy…

Bo... co znowu słyszę?

Koncert w lesie głośny,

miły dla ucha i bardzo radosny…

Koncert na wiele skrzypiec,

na sto głosów i więcej…

Wszyscy chwalą Boga

w serdecznej podzięce…



Koncert uwielbienia pod niebiosa płynie…

Staję, słucham i tak myślę sobie,

że pięknie być ptakiem

o głosie słowiczym…

I tak wyśpiewywać Tobie!



Moje ptaszki kochane,

czy zawstydzić mnie chcecie?

Ja też śpiewam hymny

i też chwalę Pana…

Tylko  po swojemu,

lecz równie radośnie…

I powiem wam na ucho:

w sercu Pana niosę!







czwartek, 21 czerwca 2012

W kontekście walki, o której pisałam wczoraj...

Najtrudniejsza jest walka z samym sobą, ze swoimi ułomnościami, przypadłościami, niedoskonałościami… Jakkolwiek by je nazwać, obciążają naszą psychikę, nasze sumienie… Albo i nie obciążają… Bo jeżeli nie uświadomimy sobie naszych wątpliwych „wartości”, to nigdy nie podejmiemy z nimi walki! Jakże bowiem można walczyć z czymś, o czym nie wiemy! Ale… załóżmy, że jesteśmy – przynajmniej w jakimś stopniu – świadomi swoich skażeń, to chyba warto podjąć tę walkę i… odnieść zwycięstwo – nad samym sobą… To chyba najtrudniejsze zwycięstwo! Tylko… jak je osiągnąć? Choćby nad taką pychą…

Pycha – przeciwieństwo pokory… Tak, tak, pamiętam, już o niej pisałam… Ale kolejny raz uświadamiam sobie, że wcale nie jest łatwo być człowiekiem pokornym!!! Wiem coś o tym, niestety!

Nie chciałabym się zbyt mocno wymądrzać w tej kwestii, swoje przemyślenia oparłam na wskazówkach ks. Winfrieda Wermtera, wartych głębszego przemyślenia…

Trzeba mieć świadomość, że pokora – to nieustanny proces, to ciągłe podążanie, to droga, której kres będzie dopiero na końcu naszego życia.

Szatan nie lubi ludzi pokornych, najczęściej uderza w naszą pychę! Dlatego nieustannie powinniśmy kształtować swoje wnętrze poprzez ćwiczenie się   w pokorze… Pokora jest trudna, ale z Bożą pomocą możliwa do osiągnięcia. Zresztą nie jest to tak, że raz uda się nam być pokornym… Bo im bardziej się staramy, tym więcej mamy pokus, by pokornym nie być…




Im większy święty, tym bardziej pokorny!
Źródło pokory świętych tkwi przede wszystkim w świadomości swojej ludzkiej nędzy i autentycznej miłości do Boga. Bo jeżeli człowiek przyjrzy się sobie bardzo uważnie, uzna swoją małość i zobaczy swoje błędy, słabości, grzechy, to może tylko w pokorze przyznać, że niewiele sobą prezentuje… Pokora jest cicha, pycha – głośna i nadęta!  



Czy mam odwagę poznać prawdę o sobie?
Całą prawdę? Czy w ogóle chcę ją poznać?
Na ogół towarzyszy nam raczej dość dobre mniemanie o sobie, o swoim postępowaniu, nie dostrzegamy swoich wad… Oburzamy się, gdy nam ktoś zwróci uwagę…
Wiele spięć pomiędzy ludźmi, a szczególnie gniew czy obraza, wynika z tego, że człowiek przecenia samego siebie, wywyższa się, lubi patrzeć na innych z góry, a dla własnych błędów zawsze znajduje usprawiedliwienie. Pokora jednak postępuje inaczej: ponieważ człowiek pokorny szuka prawdy, szuka jej najpierw w samym sobie i jest gotowy przyjąć przykrą prawdę o sobie, nawet jeżeli powiedziana jest nieżyczliwie lub przesadnie, jeżeli zarzuty nie odpowiadają w pełni rzeczywistości. 


Pokorny człowiek umie zamilknąć…
Prawdziwej wielkości nie zdobywa się też przez głośne, spektakularne zwycięstwo, oklaski czy reklamę. Milczenie w niesprawiedliwości, przebaczenie krzywdy, dążenie do pokoju kosztem własnego prawa, czasu czy pieniędzy są znakami prawdziwej wielkości. Prawdziwa wielkość nie zależy od wyksztalcenia, kariery czy bogactwa. Taka wielkość znajduje się tam, gdzie jest prawdziwa pokora.


Co z tą pychą?
Każdy wierzący, nawet po wielu latach formowania swego wnętrza, przeżywa pokusę pychy! Może to być pycha nie do końca uświadomiona. Dlatego dla uleczenia ducha warto poprosić osobę zaprzyjaźnioną lub najlepiej spowiednika, o braterskie upomnienie czy „godzinę prawdy” o sobie. Poznanie samego siebie prowadzi wprost do pokory.
Rozmowa duchowa lub „godzina prawdy” będzie nieudana, jeżeli ktoś nie umie słuchać i nie pozwala drugiemu mówić do końca i przedstawić własnego spojrzenia na sprawy lub błędy. Trzeba cierpliwie czekać do końca wypowiedzi drugiego, do wyjaśnienia sytuacji. Często lepiej jest w ogóle niczego nie dodawać dla własnej obrony… Prawda obroni się sama! Nie musimy się jej bać, ale często trzeba czekać, aż ukaże się w pełni. Prawda o własnych błędach czy ograniczeniach nigdy nie jest przyjemna!


Najdoskonalszym przykładem pokory jest sam Jezus.
Będąc Bogiem, uniżył samego siebie i jako człowiek zawsze ukrywał swoją wyższość. Różni ludzie Go poniżali przez złośliwość, niedowiarstwo, kpiny… Uniżenie Jezusa służy tym, których On sam pragnie ratować, obdarować zbawieniem…


Umiejętność przebaczania – cechą człowieka pokornego
Jest to jedna z najpiękniejszych wartości człowieka… Ta cnota szczególnie przybliża do Boga, bo to właśnie ON przebacza nieustannie człowiekowi! Ten,  kto nie potrafi przebaczyć, pokazuje, jak daleko jest od Boga. Przebaczenie głębokich uraz nie tylko kosztuje wiele, ale daje również nową pokorę, a więc nową bliskość Boga.
Przebaczenie jest aktem twórczym, ponieważ daje nowy początek. To, co było, już nie istnieje.


Upokorzenia w innym świetle
Można na upokorzenie spojrzeć inaczej… Kryje się w nim więcej dobrego niż złego! Trzeba się uczyć korzystać z upokorzenia, wówczas nie trzeba będzie już z nim walczyć. Przez upokorzenie można się uczyć spojrzenia na własną osobę bez udawania. Zwykle nieświadomie pokazujemy innym lepszy obraz samego siebie, który nie odpowiada rzeczywistości. Nieświadomie zaczynamy wierzyć, że jesteśmy lepsi i - broń Boże!- jeśli to ktoś zakwestionuje! Kto jednak ćwiczy się w sztuce dobrego korzystania z upokorzenia, ćwiczy się także w prawdzie. Nawet jeśli samo upokorzenie zawiera przesadę lub niesprawiedliwość, może być przydatne, by lepiej żyć w prawdzie.
Warto sobie w różnych sytuacjach powtarzać: Nie jestem taki ważny!    I z pokorą przyjmować życiowe porażki.


Czym nie jest pokora!
Pokora nie jest schlebianiem komuś czy podlizywaniem się… Pokora jest świadomym wyborem postawy podobnej postawie Chrystusa – Boga, który milczał przed Piłatem, który pozwolił się „opluwać”. Ale pokorą jest również uznanie własnych braków i umiejętność powiedzenia bliźniemu o jego zaletach, nawet wtedy, gdy my ich nie mamy!
Nie można przypisywać sobie żadnych zasług, bo wszystko, co udaje się zrobić dobrego, jest łaską od Boga. W takim tonie pisał św. Paweł – wielki, mądry Apostoł Narodów. I z taką świadomością żyje się naprawdę lepiej i łatwiej. Spróbujmy dostrzec ogrom niezasłużonych łask, których udziela nam Bóg…



Na zakończenie wcale niepełnych rozważań…
Niekiedy mówimy, że wielcy święci mieli łatwiej… Wcale nie! Pokonywali wielkie trudności na swoich drogach do doskonałości, również w  walce z pychą i w uzyskaniu prawdziwej pokory… Wszyscy ci, którzy pragną postępu duchowego, mają trudności z upokorzeniem. Upokorzenie boli, ponieważ zdrowo myślący człowiek kocha przede wszystkim swoje ego
Znam ludzi autentycznie pokornych! Chodzą po tej ziemi, nawet w najbliższym otoczeniu, spotykam ich codziennie… Trochę im zazdroszczę tej postawy! Ale – przede wszystkim – podziwiam!

Chciałabym kiedyś poczuć smak zwycięstwa w tej walce o pokorę – nieudawaną, lecz najprawdziwszą!!! Trzeba modlić się o tę łaskę.

*
Dziękuję Ks. Winfriedowi Wermterowi za piękną książkę Pokora – Chrześcijańska droga do zwycięstwa. To z niej czerpałam powyższe mądrości!
I ciągle czerpię, wracam do niej bardzo często, odkrywając nowe prawdy i… własne ułomności!








środa, 20 czerwca 2012

O życiu, które jest walką...

Skrzętnie chowam mój pamiętnik – pamiątkę z pierwszych klas  szkoły podstawowej.  Bardzo go lubię i od czasu do czasu do niego zaglądam…  Wśród licznych wpisów jest długi wiersz mojej wychowawczyni, śp. Pani Nowożyniuk…  Ależ wtedy się cieszyłam, że „moja pani” napisała o mnie wiersz!  Są różne wpisy koleżanek i kolegów,  a wśród nich oto taki, lapidarny: Życie jest walką, więc walcz! W wydaniu ośmiolatka brzmi to chyba dość groteskowo… Z kim może walczyć uczeń trzeciej klasy? Długo głowiłam się nad tym, a moja koleżanka, która to napisała, też nie umiała wytłumaczyć… Pewnie gdzieś to „ściągnęła”…

Gdy jednak teraz przeglądam stary pamiętnik, dostrzegam, że ten aforyzm nie jest pozbawiony sensu… Z perspektywy lat wiele spraw widzi się inaczej i głębiej!
Bo… czyż nasze życie nie jest walką?! Nieustanną, trudną, mozolną, cierpliwą (lub niecierpliwą), chcianą (lub niechcianą)… W sferze bytu – niejednokrotnie walką o przetrwanie, a w sferze ducha – ciągłą walką ze swoimi przypadłościami, wadami i tym wszystkim,
co przekreśla nasze dobre mniemanie o sobie… 
Co często gubi nas w ferworze życia…
Co nie pozwala ujrzeć wielu spraw we właściwym świetle…

I … gdy mi się wydaje, że w tej walce zwycięstwo już, już przechyla się zdecydowanie na moją stronę, wtedy do frontalnego ataku przystępują – ubrane w mamiąco piękną zbroję – pycha, lenistwo, zazdrość i cała armia innych grzechów! I co wtedy? Totalna klęska!!! 
Ale...  znowu walczę i nigdy się nie poddaję.  Bo... życie jest walką!!! 





wtorek, 19 czerwca 2012

Słuchając Mozarta...

Kocham muzykę Mozarta, Chopina, Bacha…

Któż jej nie kocha?!

Niesie samo piękno…

Rodzi tyle dobrych uczuć…

Wzrusza…

Budzi wewnętrzną ciszę i ukojenie…

Porusza delikatne struny naszej duszy…

Rodzi pogodne, przyjazne myśli…

Przynosi wewnętrzny pokój…

Pobudza do mądrych działań…

Przenosi nas do lepszej przestrzeni…

Stwarza barierę wobec krzykliwego świata…

Chroni nasze człowieczeństwo…

Zatrzymuję się w ciszy, słucham…

Słuchajmy razem,

może świat będzie lepszy?




poniedziałek, 18 czerwca 2012

O uśmiechu...

Nawet gdy jest nam smutno i mamy tysiące trosk, uśmiechajmy się… Nie wszyscy muszą wiedzieć, co kryje Twoje (i moje) serce – ile smutków, ile trosk… Każdy je ma, każdy je nosi, chociaż inną mają wagę, inną treść…

 Uśmiechajcie się do każdego. Uśmiechajcie się do każdego bez względu na to, kim on jest. To właśnie pomoże wam wzrastać we wzajemnej miłości - mówi bł. Matka Teresa… A w innym miejscu: Nigdy nie wiemy, ile dobra może uczynić zwykły uśmiech… Witajmy się zawsze uśmiechem – uśmiech to początek miłości.

 Uśmiech to najskromniejszy dar, który możemy dać naszym braciom. Nawet jeżeli nic nie posiadamy, nawet jeżeli nie możemy wyciągnąć pomocnej ręki, w każdym przypadku możemy rozjaśniać ścieżki ludzkie uśmiechem. Kto uśmiecha się, patrzy na bliźniego swego okiem Chrystusa. (Kard. Leon Suenens)

 Uśmiech na twej twarzy pozwala zbliżyć się bez obawy do ciebie, by cię o coś poprosić, o coś zapytać – bo twój uśmiech już z góry obiecuje chętne spełnienie prośby. Nieraz uśmiech twój wlać może do duszy zniechęconej jakby nowe życie, nadzieję, że nastaną lepsze czasy, że nie wszystko stracone, że Bóg czuwa. (Św. Urszula Ledóchowska)

Benedykt XVI w Lourdes: Z całą pokorą pragnę powiedzieć tym, którzy cierpią, zmagają się, i tym, których nęka pokusa odwrócenia się od życia: zwróćcie się ku Maryi! W uśmiechu Najświętszej Panny ukryta jest, w sposób tajemniczy, siła, która pozwala nadal toczyć walkę z chorobą i walczyć o życie. U Niej także znajdujemy łaskę pozwalającą bez lęku czy żalu pogodzić się z opuszczeniem tego świata wtedy, gdy taka jest wola Boża. W tym prostym przejawie serdeczności, jakim jest uśmiech, pojmujemy, że naszym jedynym bogactwem jest miłość, którą przynosi nam Bóg, a która przechodzi przez serce Tej, która stała się naszą Matką.



niedziela, 17 czerwca 2012

Dzisiaj - parafialny odpust...

Pogodynka zapowiedziała piękną pogodę … Jakże może być inaczej, skoro dzisiaj w naszej parafii odpust św. Antoniego!

Będzie uroczyście, pięknie i pogodnie… Bo i Święty – pogodny! Trzyma na ręce Dzieciątko, a w drugiej – bochen chleba. A ileż wyprasza nam łask!

Po uroczystej sumie – festyn na przykościelnym placu… Ma dziesięcioletnią tradycję…  Nie ma już dzisiaj „kolorowych jarmarków, blaszanych zegarków, pierzastych kogucików, baloników na druciku, motyli drewnianych, koników bujanych”, ale pozostała cukrowa wata, są dziesiątki kawałków smakowitych placków, chleb ze smalcem, kiszone ogórki i … mnóstwo atrakcji!

A wszystko rozpoczyna ks. Proboszcz odpaleniem armaty… Potem – świetna zabawa, śpiewy, występy najróżniejszych zespołów, aukcja obrazów i innych różności… I tak do wieczora…

Na zakończenie ks. Proboszcz intonuje pieśń Wszystkie nasze dzienne sprawy. I… powoli, powoli rozchodzimy się do domów – w przekonaniu, że był to kolejny, bardzo udany Festyn Antoniański!



sobota, 16 czerwca 2012

Po wieczornej Mszy świętej...

Zachwycałam się majem,

Ale i czerwiec piękny…


Wracam sobie z kościoła,

A tu deszczyk kropi…

Po burzy zrobiło się jaśniej,

pogodniej i radośnie…

Chmury płyną po niebie

gromadą całkiem sporą…

Spoglądają na ludzi -

skąd tę radość biorą?



Tęcza zawisła na niebie-

malownicza, piękna…

Mieni się barwami…

Wpatruję się w zachwycie…

I kolejny raz wołam:

Piękne, piękne jest życie!



Radość płynie od Pana,

który ze mną kroczy…

Błogosławi i strzeże…

Tęczowymi barwami napawa me oczy...

Dziękuję Ci, Panie!







Życie teatrem?

Życie – teatrem?

Tak nieraz się zdaje…

Kto jaką rolę w nim gra?

Kto reżyserem?

My – i Ty, i ja…

Codzienne życie – to próby-

długie, mozolne, trudne…

Czy wiem na pewno, kogo gram?

Czy tę świadomość zawsze mam?

Gdzie moje miejsce

na tej dziwnej scenie?

Może ta rola wcale nie dla mnie…

Może jej nie chcę…

Może nie umiem?

Kiepskim jestem aktorem!

Ale gram – choć nieudolnie,

lecz prawdziwie,

do końca mych dni…

Bo mój teatr – to ten,

który wyznaczył mi Bóg!


piątek, 15 czerwca 2012

W uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego...



    

     Dzięki Ci, mój Jezu, że zechciałeś stać się prawdziwym Człowiekiem, z Sercem kochającym i najmilszym,
które kocha aż do śmierci i cierpi;
które napełnia się radością i bólem;
które entuzjazmuje się drogami ludzi i pokazuje nam drogę prowadzącą do nieba;
które heroicznie podporządkowuje się obowiązkowi i kieruje się miłosierdziem;
które czuwa nad biednymi i bogatymi;
które troszczy się o grzeszników i o sprawiedliwych…
     Dziękuję Ci, mój Jezu! Uczyń nasze serca według Serca Twego!
(św. Josemaria Escriva)

Po oktawie Bożego Ciała...

Skończyła się oktawa Bożego Ciała… Szkoda, że tak prędko! Ileż chwały Boga Najwyższego… Wpatrując się w białą Hostię, adorowaliśmy Chrystusa… Ale adorowania czas się nie skończył! ON został z nami! Bóg – Człowiek mieszka w maleńkim tabernakulum, czeka codziennie na nasze odwiedziny - na Ciebie i na mnie…

Nieraz oczekujemy cudów - spektakularnych, wielkich… Zupełnie niepotrzebnie! Bo codziennie - jeżeli tylko tego pragniemy – możemy stawać się świadkami cudu! W czasie przeistoczenia na Mszy św. kapłan – mocą Bożą - przemienia kawałek chleba w ciało Chrystusa! A kolejnym cudem jest to, że możemy przyjąć Pana Jezusa do serca… To wielki cud!
    Jest jeszcze trzeci… Mianowicie ten, że obecny w naszym sercu Chrystus przemienia nas w lepszych ludzi, przemienia nasze życie, pozwala widzieć je w innej perspektywie, daje nowe siły… Dlaczego? Bo bardzo nas kocha!

czwartek, 14 czerwca 2012

Wokół śmierci Waldka...

I znowu przypomina mi się wiersz Staffa zaczynający się od posępnych słów:
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny,
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
       Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
 

Deszcz wprawdzie nie jesienny, ale na pewno smutny i przygnębiający… Niesie żałobne myśli, skłania do refleksji nad życiem… Za kilka godzin zostanie pochowany młody człowiek, zaledwie trzydziestotrzyletni… Nagła śmierć nigdy nie budzi radosnych uczuć, zwłaszcza gdy zostały małe dzieci…
Jakże kruche jest nasze życie!
Natrętnie nasuwa się pytanie dotyczące własnej egzystencji, swojego odejścia, którego daty nie znamy… Czy jestem gotowa na spotkanie z Panem – teraz, w tej chwili… Znacznie łatwiej pisać o miłości do Chrystusa, niż świadczyć o Nim swoim życiem i gotowością do spotkania Go twarzą w twarz… Bo – co powiem, gdy usłyszę: Zdaj sprawę z włodarstwa swego!

środa, 13 czerwca 2012

W kontekście uroczystości św. Antoniego...

      Dzisiaj – 13 czerwca – uroczystość patrona naszej parafii - św. Antoniego…
Któż nie słyszał o św. Antonim, wielkim świętym? Któż z nas nie przyzywał jego pomocy w najróżniejszych sprawach – choćby tak popularnej, jak przy jakiejś zgubie… Wszyscy kochają św. Antoniego, nawet ludzie innych wyznań i ateiści… W naszej parafii ma on szczególnych czcicieli… W każdy wtorek jest odprawiana nowenna, a przy figurze świętego modli się wielu ludzi, powierzając mu swe troski… I św. Antoni pomaga; na pewno każdy z nas coś mu zawdzięcza…

     W czasie Mszy św. kapłan nawiązując  do dzisiejszego solenizanta i jego niełatwego życia, wypowiedział znamienne słowa: Miłującym Boga wszystko służy ku dobru! Słowa jakże ważne i zarazem krzepiące! Bo przecież jest to jednoznaczna odpowiedź na nasze pytania o sens życia, o doświadczenia, których nie potrafimy często udźwignąć… To słowa pełne nadziei i ufności… Bo jeżeli kocham Pana Boga, to z Jego pomocą zniosę absolutnie wszystko, co mnie spotyka, wszystkie krzyże, bo wiem, że służy to mojemu dobru! W jaki sposób? - pewnie zapytasz… Ano w taki, że tak, jak szlifuje się diamenty, by mogły lśnić nowym pięknem, tak samo zło, które nas dotyka, szlifuje nasze wnętrze, oczyszcza z pychy i innych słabości… Czy więc nie warto poddać się temu „oszlifowaniu”?  


wtorek, 12 czerwca 2012

Zrozumieć wlasne życie...

Zrozumieć własne życie w świetle Bożej mądrości…
To słowa usłyszane w niedzielnej homilii – jakże mądre i… prawdziwe! Bo – czy zastanawiałeś się nad sensem swego życia? Zapewne tak… Ale – czy zrozumiałeś,
dlaczego nie jest usłane różami,
dlaczego w nim tyle niezrozumiałych krzyży,
dlaczego niekiedy tyle łez,
nieprzewidzianych zdarzeń,
tyle słów, które bolą i bardzo ranią… 

I co, do jakiego doszedłeś (doszłaś) wniosku?
Może masz pretensje do Pana Boga (ja je miałam)…
Może pytasz, dlaczego właśnie mnie to spotkało (ja tak pytałam)…
Może się buntujesz przeciwko temu, co Cię spotyka (ja się buntowałam)…
Może nie chcesz przyjąć smutku i łez (ja nie chciałam)…
       Do czasu!!!!!!!!!!!!

Trzeba przeżyć niekiedy wiele lat, by zrozumieć własne życie w świetle Bożej mądrości… Dostrzec w nim obecność Chrystusa, który prowadzi wśród burz i zakrętów… Trzeba po prostu pozwolić Mu się prowadzić! Zawierzyć Mu swoje życie… Całkowicie, bez reszty…

Zaufałam Mu! I kolejny raz powtarzam: Jestem szczęśliwym człowiekiem! Z Jego pomocą i miłością postrzegam świat i wszystko, co się toczy wokół mnie jako Boży dar, który mnie umacnia, który pozwala widzieć życie w innym wymiarze – nieskończonym… I co? Jest mi zdecydowanie lżej! Zwłaszcza, że otrzymałam wiele innych darów, o które wcale nie prosiłam… Wśród nich – właśnie owo zrozumienie swego istnienia w świetle Bożej mądrości… Za wielki dar uważam również ludzi, których Bóg postawił na mojej drodze – ludzi mądrych, szlachetnych i pobożnych, od których ciągle uczę się życia…


poniedziałek, 11 czerwca 2012

Wzruszenia... staromodne?!

Czy jeszcze coś Cię wzrusza, Człowieku XXI wieku? To pytanie kieruję zarówno do siebie samej, jak i do Ciebie… Może trzeba je sobie zadać właśnie teraz, gdy życie toczy się na najwyższych obrotach, gdy brak czasu na głębszą refleksję, a uznane od wieków wartości tracą pierwotny sens…
Czy zatem jeszcze umiem się wzruszyć… Czy w ogóle coś jeszcze potrafi poruszyć moje serce?
Pytanie niby proste, niby naiwne, ale myślę, że nie do końca… 

Pracując w szkole, niekiedy czytałam głośno fragmenty lektur, by zachęcić dzieci do poznania dalszej treści… Nieodmiennie wzruszał mnie los Jacka Soplicy i przepiękne opisy przyrody w Panu Tadeuszu Ale wzruszał mnie też los Nemeczka, Antka czy Janka Muzykanta… Gdy umierający Janek pytał swoją matkę, czy Pan Bóg da mu w niebie prawdziwe skrzypki, głos uwierał mi w gardle… Płakały dzieci… Ja też… Infantylizm? Być może… 

Dzisiaj nie czytam już o Janku Muzykancie, wzrusza mnie wiele życiowych spraw dotyczących ludzi pokrzywdzonych przez los, smutnych i nieszczęśliwych… Pozostały też inne wzruszenia…
Zatem… co mnie wzrusza?
Dobroć i nieudawana pokora ludzi…
Czyste, niewinne oczy dzieci…
Wzrusza mnie ciągle Ania z Zielonego Wzgórza…

W naszym kościele – wzrusza mnie piękny śpiew naszego ks. Proboszcza, Agnieszki i Piotra czy młodzieżowej scholi i chóru…
Błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem udzielane dzieciom przez ks. Krzysztofa…
Wiele dobrych słów płynących od ołtarza…
Ofiarność wielu ludzi, również naszych kapłanów…
Każda procesja w oktawie Bożego Ciała… 
Każda adoracja Pana Jezusa, ukrytego w monstrancji…
Dobrze, że siedzę w pierwszej ławce, bo nikt nie widzi, jak wilgotnieją oczy… Łzy jednak nie są najważniejsze, ważne, aby nie wyschło serce…