Nie wierzę w przypadki, zatem słowa
pana Stanisława Sojki, które gdzieś kiedyś przeczytałam, zrodziły pytanie: Czy
jestem szczęśliwym człowiekiem? Prawdę mówiąc, odpowiedzią na to pytanie jest
to wszystko, co piszę – codziennie i wytrwale, wcale nie z jakiegoś przymusu,
ale z potrzeby serca.
Zatem – czy jestem szczęśliwym człowiekiem?
Tak! Zdecydowanie tak! Już kiedyś dokonałam takiego wyznania właśnie w tym
miejscu. Być może, zgorszyłam niejednego czytającego, ale… jeżeli mamy odwagę
mówić o swoich trudnych problemach, ponarzekać na los etc., etc., to dlaczego
nie możemy powiedzieć o swoim szczęściu! Moje szczęście jest w zasadzie
zwyczajne, ale równocześnie niezwyczajne! Jego źródłem jest Chrystusowa obecność!
Tak! Uwierz mi, Przyjacielu, co teraz czytasz moje słowa! Czy wypada dzielić
się takim szczęściem? Może tak, a może nie… A właściwie dlaczego nie? Na różnych
portalach można przeczytać o miłościach znanych ludzi… Nie jestem ani znana,
ani szczególnie wyróżniona, ale mam wielką potrzebę podzielenia się swoim
szczęściem, które ma na imię: JEZUS! Jego zdjęcie widnieje na samej górze
mojego blogu – od samego początku pisania. To mój najwierniejszy Towarzysz – w doli
i niedoli! Czy jestem „nawiedzona” – w potocznym i złośliwym tego słowa
znaczeniu? Wydaje mi się, że nie! Nawet jestem pewna, że nie! Normalnie żyję,
normalnie myślę, czuję… Doświadczam najróżniejszych przykrości, zdarzeń, które wprawiają
mnie w zakłopotanie… Czasami bywam zła na cały świat, że to czy tamto mi się nie
udaje, miewam humory – niekoniecznie miłe dla moich przyjaciół… czyli jestem
najnormalniejszym człowiekiem pod słońcem!
Ale najważniejsza w moim życiu jest
Chrystusowa obecność! To ON, mój ukochany Przyjaciel, nigdy nie zraził się moją
marnością, moją nędzą, tym wszystkim, co zrobiłam wbrew Niemu… Nigdy nie cofnął
wyciągniętej ku mnie ręki! Wierzę, że zawsze jest przy mnie – całkiem bezinteresownie,
pragnie tylko i wyłącznie mojego dobra, mojego szczęścia! I to szczęście mi ofiarowuje
w postaci Komunii świętej, czyli w codziennych odwiedzinach, które umacniają
mnie w trudach życia i równocześnie utwierdzają w przekonaniu, że można być szczęśliwym
człowiekiem – na przekór wszystkim przeciwnościom!
Ps. Przy okazji odpowiadam na pytania, dotyczące
czasu moich wpisów na blogu. Najwidoczniej w zegarze internetowym
poprzestawiały się wskazówki, bo nigdy nie piszę w nocy, jak wskazuje zegar
poniżej tekstu. Zawsze piszę po powrocie ze Mszy św. Wyjątek stanowią teksty,
które przygotowałam wcześniej, ale umieszczam je około godziny 9.00. I to by
było na tyle, jak mawiał śp. pan Stanisławski!