poniedziałek, 11 czerwca 2012

Wzruszenia... staromodne?!

Czy jeszcze coś Cię wzrusza, Człowieku XXI wieku? To pytanie kieruję zarówno do siebie samej, jak i do Ciebie… Może trzeba je sobie zadać właśnie teraz, gdy życie toczy się na najwyższych obrotach, gdy brak czasu na głębszą refleksję, a uznane od wieków wartości tracą pierwotny sens…
Czy zatem jeszcze umiem się wzruszyć… Czy w ogóle coś jeszcze potrafi poruszyć moje serce?
Pytanie niby proste, niby naiwne, ale myślę, że nie do końca… 

Pracując w szkole, niekiedy czytałam głośno fragmenty lektur, by zachęcić dzieci do poznania dalszej treści… Nieodmiennie wzruszał mnie los Jacka Soplicy i przepiękne opisy przyrody w Panu Tadeuszu Ale wzruszał mnie też los Nemeczka, Antka czy Janka Muzykanta… Gdy umierający Janek pytał swoją matkę, czy Pan Bóg da mu w niebie prawdziwe skrzypki, głos uwierał mi w gardle… Płakały dzieci… Ja też… Infantylizm? Być może… 

Dzisiaj nie czytam już o Janku Muzykancie, wzrusza mnie wiele życiowych spraw dotyczących ludzi pokrzywdzonych przez los, smutnych i nieszczęśliwych… Pozostały też inne wzruszenia…
Zatem… co mnie wzrusza?
Dobroć i nieudawana pokora ludzi…
Czyste, niewinne oczy dzieci…
Wzrusza mnie ciągle Ania z Zielonego Wzgórza…

W naszym kościele – wzrusza mnie piękny śpiew naszego ks. Proboszcza, Agnieszki i Piotra czy młodzieżowej scholi i chóru…
Błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem udzielane dzieciom przez ks. Krzysztofa…
Wiele dobrych słów płynących od ołtarza…
Ofiarność wielu ludzi, również naszych kapłanów…
Każda procesja w oktawie Bożego Ciała… 
Każda adoracja Pana Jezusa, ukrytego w monstrancji…
Dobrze, że siedzę w pierwszej ławce, bo nikt nie widzi, jak wilgotnieją oczy… Łzy jednak nie są najważniejsze, ważne, aby nie wyschło serce…