Doskonałym wzorem uczestniczenia w męce
naszego Pana jest św. Ojciec Pio, który przez pięćdziesiąt lat współcierpiał z
Chrystusem, doświadczając stygmatów na rękach, nogach i boku.
Do współbraci mówił: „Proszę sobie
wyobrazić, jakiej udręki (…) doświadczam ciągle prawie każdego dnia. Rana
serca broczy krwią, zwłaszcza od czwartku wieczorem aż do soboty. (…) Umieram z
bólu z powodu udręki i zamieszania, których doświadczam w swej duszy. Boję się,
że umrę z wykrwawienia.” A to opinia lekarza: „Ręce są przebite na wylot; otwór
jest taki, że można przez niego zobaczyć to, co znajduje się na drugiej
stronie. Dłoń można tylko przymknąć z wielkim wysiłkiem i nie całkowicie. Na
stopach są okrągłe rany. Ciągle sączy się z nich krew, która moczy buty.
Naciśnięcie tych ran palcem sprawia bardzo silny ból. Na lewym boku klatki
piersiowej jest zranienie w formie odwróconego krzyża. Dłuższy odcinek ma
siedem centymetrów, a krótszy pięć. Z tej rany sączy się więcej krwi aniżeli z
innych. Ojciec ma ją zawsze zabandażowaną i co parę godzin zmienia
opatrunek, który przemięka krwią”.
Stygmaty nie dały się zaleczyć, nie
ropiały; wydawały delikatny zapach róży lub fiołków. Pozostały otwarte i
krwawiły przez pół wieku. Całkowicie zamknęły się dopiero po śmierci.
Ojciec Pio uczestniczył w sposób
heroiczny w męce Zbawiciela. Upodabniając się stale do Chrystusa
Ukrzyżowanego, uzmysławiał trudną dla nas prawdę, że wielkie cierpienie może
być też wielką radością. Cierpiał, ale równocześnie był szczęśliwy, że mógł
cierpieć podobnie jak Chrystus, który przez mękę i ofiarowanie swojego życia
stał się zbawicielem świata.
W wywiadzie zawartym w książce „Serce
Ojca Pio” mówi o cierpieniach, jakie przeżywa w czasie Mszy świętej: „Wszystko,
co wycierpiał Jezus podczas swojej męki, ja także – choć w niewspółmiernie
mniejszym stopniu – przeżywam, na ile jest to możliwe dla ludzkiej istoty. A to
wszystko dzieje się nie dzięki moim zasługom, lecz jedynie dzięki Jego dobroci.”
Wpis: 5 kwietnia godz. 9:30