Chciwość… Najlepiej znać ją tylko z
teorii, bo w istocie jest bardzo brzydką przywarą. No, i co najważniejsze – jest grzechem
głównym, czyli ciężkim. Czy jej kiedykolwiek doświadczyłam? Pewnie tak, bo na przestrzeni
mojego długiego życia chciało się mieć to i owo, a nie było na to pieniędzy.
Ale czy to – nazwijmy delikatnie – pragnienie było aż tak wielkie, że
obezwładniało mój umysł, moje serce do tego stopnia, że nie mogłam o niczym
innym myśleć? Raczej nie!
Chciwość, podobnie jak zazdrość, ma
siłę miażdżącą człowieka! Nie waham się użyć tak mocnego stwierdzenia. Bo
zaciemnia nam umysł, obezwładnia myśli, uczucia, by za wszelką cenę zdobyć coś,
co uważamy za bezwzględnie konieczne do naszego rzekomego szczęścia.
Chciwość jest niezwykle męcząca!
Niczego nie zmienia, a napełnia nas obłędną żądzą posiadania czegoś. To takie
dążenie, o którym potocznie się mówi: po trupach, ale muszę to mieć. Zwłaszcza,
gdy ktoś znajomy już to osiągnął, to dlaczego nie ja!
Nie należy mylić chciwości z dążeniem
do osiągniecia jakiegoś celu – dumnego, szlachetnego, śmiałego… Takie dążenie
jest wynikiem naszych pragnień skierowanych na dobro człowieka, ojczyzny…
Kilka dni
temu przywołałam postać świętego Józefa, największego spośród świętych wzorca
dla ludzkich zachowań. Dzisiaj wspominam go znowu. Jemu chciwość była
całkowicie obca. Żył bardzo skromnie, z wszystkiego był zadowolony – mimo trudów
codzienności i autentycznej biedy.
Wpis: 5 marca godz. 9:01