Co pewien czas wracam do słów, które mój Ojciec wpisał do
ofiarowanej mi z okazji Pierwszej Komunii Św. Złotej Księgi. Oto te
słowa: „I mów zawsze prawdę całą!”
Już je przywoływałam w tym miejscu, ale pojęcie prawdy jest tak
bardzo szerokie i ma tak głęboką treść i pojemność, że warto do nich wracać. Przynajmniej (albo przede wszystkim!)
dla samego siebie. I weryfikować tę prawdę, którą noszę w swoim życiu, którą
głoszę swoim życiem i zastanawiać się, na ile to życie jest spójne z tym, co
próbuję przekazać swoją postawą „światu”. Użyłam cudzysłowu, ponieważ pojęcie
świata ma dla każdego z nas inny wymiar. Najczęściej jest to własna rodzina,
otoczenie, spotykani ludzie na różnych płaszczyznach.
A zatem – czym jest moja prawda? Prawda o sobie jest niekiedy
bardzo trudna, myślę nawet, że zawsze jest trudna. Nosimy bowiem w sobie jakiś
obraz własnego ja i pielęgnujemy go, jesteśmy przekonani, że to, co robimy,
mówimy, głosimy, jest prawdziwe, a więc i dobre. Czy zawsze?
I w tym momencie „kłaniają się” dwie bardzo ważne wartości - odwaga i pokora. Bez odwagi i pokory nie zobaczę
siebie w pełnej prawdzie!
Bo tylko dzięki nim dostrzegę swoje niedoskonałości, błędy,
przypadłości czy jakkolwiek je nazwać. Zawsze są złe i jakże trudne do
ujawnienia ich najpierw przed samym sobą, a następnie przed „światem”. Myślę,
że trzeba odbrązowić pomnik, który stawiamy sobie – pomnik piękny, doskonały. W
istocie jesteśmy tylko ludźmi – dodajmy – słabymi, którzy się mylą, błądzą,
popełniają codziennie mnóstwo najróżniejszych błędów.
A jaka jest moja prawda? Też jest trudna!
Umiejętność dostrzeżenia prawdy o sobie jest wielką łaską! Ale
zawsze można o nią prosić! Kogo? Pana Jezusa! I pytać nieustannie – o ile moja
prawda jest równoznaczna z JEGO PRAWDĄ?
Wpis: 24
stycznia g.9:25