Trzy lata temu pod tym samym tytułem umieściłam pewne
refleksje… Powtarzać ich nie będę, mimo że są nadal aktualne. Powtarzam natomiast
tytuł, bo – przyznacie – jest niezwykle piękny, mimo że jego treść - bardzo trudna.
Nikt z nas nie ma gotowej recepty na życie, jak i na różne tezy, pojawiające się
w różnych okolicznościach. O tym, aby widzieć w drugim człowieku Chrystusa,
przekonuje nas Kościół w licznych homiliach, będących interpretacją
Chrystusowej Ewangelii.
Może postawmy sobie wspólnie kilka pytań…
Czy w każdym człowieku mam widzieć Chrystusa?
Także w tym, który jest nam nieprzychylny?
Złośliwy?
Także w tym, co niszczy nam życie, często tak
skutecznie, że nie widzimy sensu dalszego trwania?
Czy również w tym człowieku, co o nas źle mówi,
szkaluje, poniewiera?
A w tym, co zostawił nas na pastwę losu, bo wybrał
łatwiejsze życie?
Czy każdy człowiek – niezależnie od tego, kim jest –
ma prawo do ujrzenia w nim Chrystusa?
Macie trudności z odpowiedzią? Ja również! Jednak ostateczny
głos należy nie do nas, ale do samego Chrystusa! TO ON KAŻE NAM WIDZIEĆ W
KAŻDYM CZŁOWIEKU SWOJE OBLICZE! Każdy ma prawo do jego miłości, bo „choćby
dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku nie było wskrzeszenia i
wszystko już stracone - nie tak jest po Bożemu; cud miłosierdzia Bożego
wskrzesza tę duszę w całej pełni.” ( (Dzienniczek, 1448).