Gdy człowiek jest młody i wyrusza w
podróż życia, ma wielkie skrzydła u ramion i – podobnie, jak mityczny Ikar –
pragnie wznieść się w niebieskie przestworza – jak najwyżej, by osiągnąć
szczęście. Marzy o „podboju” świata nowymi, świeżymi myślami, inicjatywami i…
wydaje mu się, że stanie się tak, jak tego pragnie. I tak, jak mityczny Ikar
wierzy, że dokona cudu wzniesienia się ponad płaszczyznę przyziemnych spraw. I
dobrze! Tak być powinno, bo właśnie młodości towarzyszy pragnienie symbolicznego
wzniesienia się ponad przeciętność i szarzyznę codzienności! „Młodości, ty nad
poziomy wylatuj!” – woła wieszcz Mickiewicz. Młodzieńczy zapał potrafi dokonać
przysłowiowych cudów, o ile jest autentyczny i szczery! W realizacji
marzeń upatruje szczęścia.
A jak to bywa z tymże zapałem i wyobrażeniem
o szczęściu w latach późniejszych? Czy towarzyszy ludziom dojrzałym, gdy
przybywa nie tylko lat, ale wraz z nimi obowiązków, problemów, krzyżyków, odpowiedzialności…
Słowo „szczęście” nabiera różnych znaczeń i… powoli, powoli szybowanie ku górze
staje się coraz słabsze, a lot coraz niższy… Szczęście zaczyna mieć różne
imiona! Marzenia się materializują i przybierają postać pięknego samochodu, luksusowej
willi itp.… Czy tak być powinno? Czy zawsze? Ważne, by szybować coraz wyżej… Ważne, aby szybować tak, by nie stracić drogi
ku wiecznemu Słońcu – ku Bogu. I nigdy nie stracić Go z oczu i ... serca!