Przyszła sobie jesień
nieproszona pani,
nikt za nią nie tęsknił,
ani łez nie ronił…
Dotknęła cieniem serca,
rozsypała po świecie
uschnięte szare liście,
przyniosła zamiecie…
przyniosła zamiecie…
Wiatr szorstko muska twarze…
Chmur szarych tysiące
snują się po niebie,
przysłaniając słońce…
Coraz cichszy śpiew ptaków,
kraczą tylko wrony…
Zniknęły gdzieś nitki babiego lata...
Już się nie wije radośnie,
srebrem nie oplata…
Purpurowe liście pożółkły,
smętnie szeleszczą pod nogami…
Słońce gaśnie tak wcześnie...
Ranek bliski wieczora.
Ogień w kominku cicho gwarzy…
Cóż zatem wypada robić?
O pani wiośnie pomarzyć...