Powtórka, bo na samym początku właśnie pod takim
tytułem zamieściłam swoje refleksje dotyczące wątpliwości, które wtedy mnie
nurtowały… A ponieważ nurtują nadal, zamieszczam je kolejny raz – poszerzone o
inne myśli… Bo prawda jest taka, że jak człowiek podpisuje się imieniem i
nazwiskiem, to wystawia się na bardzo surowy osąd tych wszystkich, którzy to
czytają. Nie jestem anonimową osobą – nie z pobudek egoistycznych, ale uważam,
że właśnie odpowiedzialność za każde wypowiedziane słowo zobowiązuje nas do
podpisania się pod nim – niezależnie, czy to ktoś akceptuje, czy też nie. Mój
blog jest odwiedzany przez znajomych i nieznajomych – zarówno z okolicy, w której
mieszkam, jak i z różnych stron świata (wyświetla to tzw. bloger). Mam pełną świadomość,
że jestem zarówno akceptowana, jak i krytykowana!
Co prawda, istnieje takie stare powiedzenie, że
prawdziwa cnota krytyki się nie boi, ale któż z nas jest prawdziwie doskonały?
Od pewnego czasu powtarzam sobie, iż najważniejsze, by
Pan Bóg o mnie dobrze myślał…
Ludzie generalnie niechętnie mówią o tym, co myślą i
czują, zwłaszcza, gdy dotyczy to tak delikatnej sprawy, jaką jest nasza wiara…
Bardzo często – wbrew swojej woli! – uczestniczymy w dyskusjach dotyczących
Kościoła, kapłanów – najczęściej bardzo krytycznych… Nie potrafimy (a może –
nie chcemy?) mówić o swoich przekonaniach, o swej wierze, by zaświadczyć o
przynależności do Chrystusa…
Czasem jednak chciałoby się głośno wypowiedzieć swoje
myśli -
myśli – wątpliwości;
myśli – wskazania;
myśli, które nieustannie nurtują;
myśli będące świadectwem przyjaźni z Chrystusem;
myśli, które
pobudzają sumienie…
I… dlatego piszę! Codziennie, bo mam taką wielką
potrzebę!