Czy zastanawialiście się kiedyś, po co
chodzimy do kościoła? Myślę, że odpowiedzi byłyby najróżniejsze. Może na przykład
takie… Bo jestem katolikiem. Bo tak każe tradycja. Bo co by powiedzieli ludzie,
gdybym nie chodził (- a). Przyzwyczaiłem się. Bo zawsze mogę liczyć na pogrzeb
katolicki… Itp.…
Jestem jednak przekonana, że odpowiedzi
byłyby również inne, znacznie głębsze! Spotykam przecież w kościele na Mszy św.
ludzi, którzy mimo złych warunków pogodowych, mimo najróżniejszych przeszkód, przychodzą
tu bardzo często, a nawet codziennie. Nigdy nie pytałam, dlaczego… Myślę
jednak, że odpowiedź nasuwa się sama. Nie mogę mówić za kogoś, powiem zatem w
swoim imieniu! Przychodzę do kościoła, by spotkać się z Chrystusem, porozmawiać
z Nim, zaczerpnąć siły do trwania, do przezwyciężenia wszystkich trudności, na które
napotykam, by nie stracić Bożego azymutu… A także, by „naładować się” Chrystusową
miłością i przekazywać ją dalej (chociaż to bardzo trudne!).
Jeżeli Cię gorszę tym bezpośrednim
wyznaniem, to odwołam się do słów św. Faustyny z jej Dzienniczka: „Ludzie tak chętnie
opowiadają o różnych sprawach – mniej lub bardziej ważnych, a dlaczego tak niechętnie
mówią o Tobie, Jezu?” Zatem dlaczego? Czy to taka wstydliwa sprawa? Przecież
wierzymy, że ON jest, żyje – nie tylko w niebie (które zdaje się nam często
takie dalekie), ale zamieszkał w każdej świątyni, w tym małym domku – w tabernakulum,
a znakiem tego jest wiecznie paląca się lampka. Czeka każdego dnia na Ciebie i
na mnie! Zaprasza! Warto skorzystać z tego zaproszenia, zwłaszcza, że jest
zupełnie bezinteresowne!
Wpis: 18 stycznia g. 9:50