środa, 13 sierpnia 2014

Refleksje na marginesie…

Zapewne zapytacie, na marginesie czego… Oczywiście, życia! Przychodzimy na świat, rodzice się cieszą, kochają nas, wychowują najlepiej jak umieją, drżą o nas, a my – dorastamy, doroślejemy i wyruszamy w świat pełni ufności i nadziei, zapału, marzeń i wiary, że uzdrowimy świat ze zła… Ta wiara – to przywilej młodości. Myślę jednak, że nie tylko młodość pozwala z ufnością patrzeć w przyszłość… Gdyby tej ufności zabrakło w życiu dorosłym, to – cóż ono byłoby warte? Niejeden raz w tym miejscu pisałam o marzeniach, o wysokich lotach ku symbolicznemu słońcu!
A co zrobić, gdy życie tak mocno przytłacza, że trudno się podnieść i udźwignąć jego ciężar? Bo – nie czarujmy się! – nikomu z nas nie braknie problemów, trosk i krzyżyków różnego rodzaju i „kalibru”! Właśnie, co zrobić? I w tym miejscu odpowiem na zarzuty, że za dużo piszę o Panu Jezusie… Zatem odpowiadam jednoznacznie, że Pan Jezus jest MOIM NAJWIĘKSZYM PRZYJACIELEM i wcale się tego nie wstydzę! Głoszę to publicznie! Nie wyobrażam sobie życia bez tej świętej obecności! Truizmem byłoby twierdzenie, że gdyby świat choć trochę wsłuchał się w Jego głos i kochające serce, to żyłoby się nam wszystkim łatwiej…
Dlatego tak często odwołuję się do Mszy świętej, w której każdy z nas może spotkać żywego i prawdziwego Chrystusa, poczuć dotknięcie Jego miłości. Tu nie ma ludzi wybranych, może być nim każdy z nas! Wystarczy uwierzyć, a życie – mimo że często zasnute czarnymi chmurami – stanie się piękne! Tego życzę Wam Wszystkim!