Zapewne
zapytacie, na marginesie czego… Oczywiście, życia! Przychodzimy na świat,
rodzice się cieszą, kochają nas, wychowują najlepiej jak umieją, drżą o nas, a
my – dorastamy, doroślejemy i wyruszamy w świat pełni ufności i nadziei, zapału,
marzeń i wiary, że uzdrowimy świat ze zła… Ta wiara – to przywilej młodości. Myślę
jednak, że nie tylko młodość pozwala z ufnością patrzeć w przyszłość… Gdyby tej
ufności zabrakło w życiu dorosłym, to – cóż ono byłoby warte? Niejeden raz w
tym miejscu pisałam o marzeniach, o wysokich lotach ku symbolicznemu słońcu!
A
co zrobić, gdy życie tak mocno przytłacza, że trudno się podnieść i udźwignąć jego
ciężar? Bo – nie czarujmy się! – nikomu z nas nie braknie problemów, trosk i
krzyżyków różnego rodzaju i „kalibru”! Właśnie, co zrobić? I w tym miejscu
odpowiem na zarzuty, że za dużo piszę o Panu Jezusie… Zatem odpowiadam
jednoznacznie, że Pan Jezus jest MOIM NAJWIĘKSZYM PRZYJACIELEM i wcale się tego
nie wstydzę! Głoszę to publicznie! Nie wyobrażam sobie życia bez tej świętej obecności!
Truizmem byłoby twierdzenie, że gdyby świat choć trochę wsłuchał się w Jego
głos i kochające serce, to żyłoby się nam wszystkim łatwiej…
Dlatego
tak często odwołuję się do Mszy świętej, w której każdy z nas może spotkać
żywego i prawdziwego Chrystusa, poczuć dotknięcie Jego miłości. Tu nie ma ludzi
wybranych, może być nim każdy z nas! Wystarczy uwierzyć, a życie – mimo że często
zasnute czarnymi chmurami – stanie się piękne! Tego życzę Wam Wszystkim!