Dojrzałość w wierze – to proces rozwoju duchowego człowieka, trwający aż do
jego śmierci. Sądzę, że początkiem jest sakrament chrztu - zaistnienie jako
dziecko Boże, niezależne od woli człowieka, ale jego rodziców, dalej - pod
nadzorem rodziców, ale i z własnej woli - poprzez dalsze sakramenty i
uczestniczenie w życiu parafii.
Świadectwo mojej wiary zawdzięczam moim najbliższym osobom: mamie, ojcu,
babci i cioci. To oni tłumaczyli, uczyli, pokazywali, dawali przykład, przestrzegali
przed popełnieniem grzechu, kształtowali moje sumienie i osobowość. Mama, choć utrudzona
pracowitym codziennym dniem, zawsze myślała o Panu Bogu: codzienna głęboka
modlitwa na kolanach (nawet teraz, gdy bardzo bolą), częste uczestniczenie we
Mszy Św., nabożeństwach, codzienny Różaniec, ale również postawa wierzącej
osoby: pracowitość, służebna wobec bliźniego, skromność, znoszenie trudów w
milczeniu, umiejętność przebaczania, bezgraniczna pomoc w wychowaniu wnuków
mimo „uszczypnięć” ze strony koleżanek, szacunek dla ludzi w podeszłym wieku…
Mając taki wzór, uczestnicząc we wspólnym życiu duchowym, jak można nie
wzrastać!
Rozwijać się duchowo można tylko przez życie zgodne z wolą Bożą. Ktoś może spytać, skąd mam to wiedzieć?
Odpowiedź jest banalnie prosta - otrzymaliśmy przykazania Boże i kościelne. I
to naprawdę wystarczy! Ale nie można przyjmować swojej interpretacji poprzez
usprawiedliwianie się. Dobro jest zawsze dobrem, zło - złem. Człowiek sam
komplikuje swoje życie duchowe, jeśli nie prosi o pomoc Ducha Świętego.
Modlitwa, uczestniczenie i przeżywanie
Eucharystii, zawierzenie Maryi - to prosta droga. Bywa, że z różnych
przyczyn i mnie zdarzy się zejść w boczną dróżkę, ale szybko szukam Światła, by
nie tylko trafić na utraconą drogę, ale „wjechać na autostradę”! Taka jest siła
i moc wiary! Jestem wtedy innym człowiekiem!
Mając 48 lat, doświadczyłam wielu
zrządzeń losu… Wiem, że całym moim życiem kieruje Stwórca. Ileż razy wydawało
mi się, że to, co mnie spotkało, to jakiś błąd życiowy. Szybko się jednak
przekonałam, że to nie błąd, ale wielki skarb, który pociągnął za sobą splot
różnych wspaniałych zdarzeń.
Długo namawiała mnie bliska mi
osoba, by podzielić się refleksją na temat wiary.
Przyznaję, ciężko mi to przyszło. Tym, co noszę w swoim sercu, dzielę się z
moim drogim przyjacielem - mężem i mamą. Co wieczór łączymy się na modlitwie
różańcowej, powierzając Maryi naszą rodzinę, wspólnotę parafialną i cały
Kościół Święty. Najbardziej prosimy Boga, by nasze dzieci nigdy nie zatraciły
wiary, odważnie dawały jej świadectwo swojemu pokoleniu, tak bardzo błądzącemu.
Moja dojrzałość w wierze - to ciągła praca nad sobą - pragnienie pokoju w
sercu, cisza duchowa, rozmowa z Jezusem Eucharystycznym, panowanie nad
emocjami, przebaczanie, ofiarowanie trudów i upokorzeń Panu Bogu za wszystkich
grzeszników oraz dusze cierpiące w czyśćcu.
Dzięki wierze, w każdym człowieku pragnę dostrzegać Boga. Tak więc żyję w
nadziei i z miłością (choć potrafię powiedzieć bardzo głośno ostre słowa i
ubolewam nad tym bardzo; sama sobie się dziwię, skąd się wzięły - jednak często
przynoszą dobry skutek), że mimo różnych pokus ze strony ludzi
niewierzących, świata opartego na
materializmie - trwam przy Chrystusie, a moja droga duchowa staje się jeszcze
bardziej wyraźna, prosta i jedyna, bo na jej końcu zawsze mam przed oczami
wizerunek ukrzyżowanego Syna Bożego - jedynego mojego drogowskazu! Małgorzata - w dążeniu do Chrystusa