Często przypominam sobie słowa mojej
śp. Mamy, która opowiadała nam w dzieciństwie o św. Piotrze, otwierającym
bramę nieba i przyglądającym się rękom wchodzącego do niebieskiego raju… I co widzi?
Bywa, że te ręce są puste i wtedy… odsyła „delikwenta” na ziemię, aby zapełnił
je dobrymi uczynkami…
To taka opowieść dla dzieci, ale godna
zastanowienia… Dzisiaj z perspektywy minionego życia widzę, że moja kochana Mama
chyba nie została odprawiona przez św. Piotra! Jej życie – podobnie, jak życie
mojego Ojca - było pełne dobrych czynów… Nie musiałabym o tym pisać, ale to
taki skromny hołd moim Drogim Rodzicom!
Zatem, jak to jest z tymi dobrymi
uczynkami? Różnie! Okazji do ich pełnienia jest wiele, nawet bardzo wiele! Ale…
nie zawsze chce się podjąć trud, nie zawsze chce się przełamać niechęć…
A tymczasem… Niewiele potrzeba, by
popełnić jakiś dobry czyn… Czasami wystarczy życzliwy uśmiech, modlitwa w
intencji smutnego człowieka, czasami drobna pomoc, niekiedy cierpliwe
wysłuchanie kogoś, kto pragnie porozmawiać… A nieraz… radość okazana komuś z
jego szczęścia, powodzenia… Bo najczęściej bywa tak, że potrafimy współczuć
cudzemu nieszczęściu, ale podzielić jego radość przychodzi nam znacznie
trudniej!
Każdy dobry uczynek ma swoją wartość!
Bo dzielimy się tym, co otrzymaliśmy od Boga, a otrzymaliśmy… wszystko!