Wielkość
kojarzy się najczęściej ze sławą, znaczeniem, wybitnymi czynami... A co mieści
w sobie słowo „małość”. Często nadużywamy tego pojęcia w odniesieniu do ludzi,
wobec których chcemy wyrazić swoją niechęć. Tymczasem nie jest to słowo tak
jednoznaczne! Bo czymże może być małość? To mierność, przeciętność, nicość –
przejawiające się w tchórzostwie, bojaźliwości, chwiejności... Ale także jest
to bezradność wobec nieszczęść, niepowodzeń, trudnych doświadczeń, nieumiejętność
sprostania sytuacji, wyzwaniom losu, zależność od własnych słabości, kruchość
postawy...
Myślę,
że w każdym z nas tkwią i wielkość, i małość, ujawniają się w różnych,
najczęściej nieprzewidzianych sytuacjach. Najłatwiej mówi się o bohaterach
znanych z literatury… Ale spróbujmy spojrzeć na siebie… To już nie jest ani takie
łatwe, ani proste!
Gdzie
zatem tkwi źródło wielkości i siły tych wielkich?
Wielkość
biblijnego Hioba przejawia się w poczuciu godności i poddaniu się woli Bożej.
Wobec dotkliwych nieszczęść zachował postawę pełną dostojeństwa, nie przeklinał
Boga, cały czas był Mu wierny i przekonany o swej niewinności.
Ale można
sięgnąć po inne, znacznie mniej drastyczne przykłady wielkości … Święci! Wielcy
duchem i Bożym zapałem! Jest to tak liczne grono, że niebo pęka chyba w szwach… Mamy więc
kogo naśladować! W czym? We wszystkim! W postawie godnej chrześcijanina, w
odwadze, prawdomówności, w miłości bliźniego, w najzwyczajniejszej codzienności,
w której przeżywaniu też można być wielkim człowiekiem… Znam takich!
U
progu Misji Świętych, które wkrótce odbędą się w naszej parafii, stawiam sobie
pytanie: Ile we mnie małości, a ile wielkości? Codzienność niesie wiele
zdarzeń, w których mamy możliwość sprawdzenia się i uczciwej odpowiedzi na
pytanie: Jaki (jaka?) naprawdę jestem? To taki codzienny rachunek sumienia,
który… pewnie nie zawsze wypada pięknie!