Już kiedyś w tym miejscu pisałam ku
pokrzepieniu serc nas wszystkich… Wszystkich, bo każdy potrzebuje przynajmniej
kilku dobrych słów. Nieustannie dowiadujemy się, że kogoś dotyka ciężka
choroba, wielki smutek, nieszczęście… Jednak po głębszym namyśle uświadomiłam
sobie, że pokrzepiające słowa mają sens – zawsze, a zwłaszcza w trudnych
czasach! Zawsze można komuś pomóc właśnie dobrym słowem, aby nie czuł się opuszczony
– sam w swojej „biedzie”.
Zatem… co nas powinno pokrzepić? Mimo
różnych życiowych doświadczeń, mimo codziennych trosk, mimo tysiąca wątpliwości
i zawirowań…
Wielcy święci odnajdowali sens życia, a
przecież ich droga nie była usłana przysłowiowymi różami! Pójdźmy śladami św.
Ojca Pio… Co go krzepiło? Mimo trudnych doświadczeń, mimo zaciekłych ataków
szatana i… mimo bolesnych stygmatów, które krwawiły przez pięćdziesiąt lat,
promieniował pogodą ducha i Chrystusową miłością. Co dawało mu taką siłę i radość?
Odpowiedź jest jedna i niezwykle ważna: żywa obecność Chrystusa!
Jak to się przekłada na nasze życie?
Bardzo prosto i jednoznacznie! Jeżeli wierzymy, że Jezus żyje, że jest obecny w
każdej Mszy św. i Komunii św., to doświadczymy Jego miłości i radości
wewnętrznej! Żywa obecność Chrystusa daje niezwykłą moc do pokonania
przeciwności! On nigdy nas nie zawiedzie! Tak niewiele trzeba, by z tego Daru
skorzystać… Wystarczy w to tylko uwierzyć! I trwać przy Nim. Nie ustawać w
modlitwie. Wystarczy zaprosić Pana Jezusa – przyjdzie na pewno, zamieszka w
nas, umocni, wskaże drogę do pokonania trudności, a przede wszystkim – napełni
swoją miłością! I poniesie z nami nasz krzyż!
Wpis: 6 grudnia godz. 9:30