piątek, 11 stycznia 2013

W kontekście miłości do drugiego człowieka…

Znamy bardzo dobrze przykazanie miłości i wiemy również, że jest ono uważane za najważniejsze spośród wszystkich Bożych praw. Ale… czy na serio traktujemy je w życiu, w tej zwyczajnej codzienności?! Otóż to! Przecież nie chodzi o jakąś wyjątkową miłość, deklarowaną ukochanej osobie, ale o najzwyczajniejszą miłość bliźniego! Taką prostą, a jednocześnie wielką…
Bo przecież nie nazwiemy miłością bliźniego wydawania sądów o drugim człowieku – sądów najczęściej nieprzychylnych, często też zjadliwych, gryzących…
Tak się nieraz zastanawiam, skąd w nas, ludziach w większości deklarujących się jako katolicy, tyle nienawiści i złości… Wystarczy spojrzeć na niejedno forum w Internecie, gdzie roi się od złośliwych komentarzy. Bardzo smutne! Z czego to wynika? - zastanawiam się… Czy w ten sposób chcemy się dowartościować? Czy nikt nie nauczył nas miłości i tolerancji? Czy nie zastanawiamy się, że pisząc (lub mówiąc) o kimś bardzo źle, wyrządzamy mu wielką krzywdę?
Złe słowo potrafi zabić! Ale jest i inna prawda, że dobre słowo otwiera serce drugiego człowieka… Niekiedy wystarczy mały wyraz uznania czy pochwały, który przecież nic nie kosztuje, a może „podnieść” drugiego człowieka, dodać mu wiary w siebie, przysłowiowych skrzydeł u ramion i przekonania o swej wartości…
Wiem, wiem, to takie truizmy, ale czasem warto je sobie przypomnieć.
A czy nie byłoby znacznie lepiej, gdyby tak uważniej przyjrzeć się sobie, swojej osobowości, swoim błędom? Przecież każdy z nas – i Ty, i ja – obarczeni jesteśmy jakimiś niedoskonałościami! Jakkolwiek by je nazwać, powinny zostać poddane weryfikacji, może nawet surowej krytyce, a na pewno - pomysłowi na ich wykorzenienie.
Już kiedyś wspominałam, że moja śp. Mama nigdy nie mówiła o kimkolwiek źle, zresztą w moim domu w ogóle nie mówiło się źle o nikim. Żadna w tym moja zasługa, to wielkość moich Rodziców! Kiedyś miałam im to nawet za złe, że są tacy nietypowi… Dzisiaj wspominam z wdzięcznością ich postawę, mam z czego czerpać, chociaż nie zawsze mi się to udaje… Właśnie! Częściej raczej nie udaje!
 
Ps. Mała dygresja… Otóż ta pisanina sprawia mi wielką radość! Ale… wcale nie jest moim zamiarem pouczanie kogokolwiek! Mam pełną świadomość swoich błędów i niedoskonałości! Te wszystkie refleksje pomagają mi zajrzeć do swojego wnętrza i zobaczyć jego ciemne strony. To takie jakby głośne myślenie… Śmiesznie to brzmi, ale tak jest w istocie! Wiele razy chciałam już zaprzestać tego pisania, ale ciągle rodzą się kolejne myśli, którymi po prostu się dzielę!

    Tłumaczę się, aby nie być posądzoną o jakieś próby pouczania! To tylko wielka potrzeba przekazania swoich refleksji. I nic więcej! A że najczęściej piszę o sprawach ducha, to wynika z potrzeby serca. Wiele razy mówiłam o miłości do Chrystusa i tego się trzymam! Bo to właśnie ON daje mi siłę i mnie kocha – podobnie, jak Ciebie i każdego z nas!