czwartek, 24 stycznia 2013

O radości mimo wszystko…



To, co pragnę wyrazić, wcale nie jest w sprzeczności z poprzednimi refleksjami… To prawda, tyle smutku naokoło, tyle najdziwniejszych zdarzeń o niszczącej sile… Aż wstyd przyznawać się do jakiejś radości!!! A jednak!

Tyle razy pisałam o mojej przyjaźni z Chrystusem, tyle razy, ale nigdy za wiele, by powiedzieć raz jeszcze …

Dobrze, że jesteś, Jezu!

Dobrze, że wiem o Tobie od zawsze…

Dobrze, że wytyczasz drogę…

Dobrze, że mnie prowadzisz – mnie, słabego człowieka, co tak często błądzi…

Że towarzyszysz mi jak najlepszy Przyjaciel…

Czasami przytulisz, czasami skarcisz…

Dobrze, że mnie codziennie odwiedzasz,

przychodzisz w małym kawałku chleba,

co lśni najczystszą bielą…

Dajesz siłę, umacniasz…

 Leczysz rany, uzdrawiasz duszę…

Dobrze, że na mojej drodze stawiasz ludzi wielkich duchem…

Dobrze, że mi przebaczasz w konfesjonale…

Kolejny więc raz z wdzięcznością powtarzam:

Jak Cię nie kochać, Jezu?

Jak nie być wdzięczną za tyle łask, które zsyłasz,

za wielkie dobro, którego doznaję …

Także za doświadczenia nieraz bardzo trudne,

lecz ważne, bo szlifują ducha!

Powtarzam więc nieodmiennie:

Kocham Cię, Jezu!


I zapewniam o radości, którą noszę w sercu –

dzięki Tobie!


Tej radości nic przyćmić nie może!