To, co pragnę wyrazić, wcale nie jest w
sprzeczności z poprzednimi refleksjami… To prawda, tyle smutku naokoło, tyle najdziwniejszych
zdarzeń o niszczącej sile… Aż wstyd przyznawać się do jakiejś radości!!! A jednak!
Tyle razy pisałam o mojej przyjaźni z
Chrystusem, tyle razy, ale nigdy za wiele, by powiedzieć raz jeszcze …
Dobrze, że jesteś, Jezu!
Dobrze, że wiem o Tobie od zawsze…
Dobrze, że wytyczasz drogę…
Dobrze, że mnie prowadzisz – mnie,
słabego człowieka, co tak często błądzi…
Że towarzyszysz mi jak najlepszy Przyjaciel…
Czasami przytulisz, czasami skarcisz…
Dobrze, że mnie codziennie odwiedzasz,
przychodzisz w małym kawałku chleba,
co lśni najczystszą bielą…
Dajesz siłę, umacniasz…
Leczysz
rany, uzdrawiasz duszę…
Dobrze, że na mojej drodze stawiasz
ludzi wielkich duchem…
Dobrze, że mi przebaczasz w
konfesjonale…
Kolejny więc raz z wdzięcznością powtarzam:
Jak Cię nie kochać, Jezu?
Jak nie być wdzięczną za tyle łask,
które zsyłasz,
za wielkie dobro, którego doznaję …
Także za doświadczenia nieraz bardzo
trudne,
lecz ważne, bo szlifują ducha!
Powtarzam więc nieodmiennie:
Kocham Cię, Jezu!
I zapewniam o radości, którą noszę w
sercu –
dzięki Tobie!
Tej radości nic przyćmić nie może!
dzięki Tobie!
Tej radości nic przyćmić nie może!