Znacznie łatwiej pisze się (i mówi też!) o miłości do Pana Boga, gdy życie toczy się bez przeszkód, wszystko jest w miarę poukładane, no i dopisuje zdrowie… O wiele trudniej, gdy „dopada” nas coś nieprzewidzianego i przykrego… Różne zdarzenia, w tym choroba, weryfikują naszą postawę – niby silną, a jednak… chwiejną! Trzeba wielkości i heroizmu św. Faustyny, by zawsze, niezależnie od sytuacji, trwać niezłomnie przy Panu Jezusie i wierzyć w Jego obecność w swoim życiu… Trwać i ufnie przyjmować absolutnie wszystko, co nas spotyka… Kochać Chrystusa w każdej sytuacji!
Wspominam św. s. Faustynę, bo ciągle ją
podziwiam, jej hart ducha, niezłomną wiarę oraz pragnienie przejścia do tego
piękniejszego świata, w który przecież głęboko wierzymy! A jednak… się boimy!
Tak, czasami „przydaje się” jakieś
choróbsko, które zakłóci naszą codzienność, by sobie uświadomić swoją małość! Chciałoby
się być świętym, ale jakie to trudne!
Oczywiście powyższe refleksje dotyczą
wyłącznie mojej osoby!