poniedziałek, 7 stycznia 2013

Tak sobie myślę, że...


   Znacznie łatwiej pisze się (i mówi też!) o miłości do Pana Boga, gdy życie toczy się bez przeszkód, wszystko jest w miarę poukładane, no i dopisuje zdrowie… O wiele trudniej, gdy „dopada” nas coś nieprzewidzianego i przykrego… Różne  zdarzenia, w tym choroba, weryfikują naszą postawę – niby silną, a jednak… chwiejną! Trzeba wielkości i heroizmu św. Faustyny, by zawsze, niezależnie od sytuacji, trwać niezłomnie przy Panu Jezusie i wierzyć w Jego obecność w swoim życiu… Trwać i ufnie przyjmować absolutnie wszystko, co nas spotyka… Kochać Chrystusa w każdej sytuacji!


Wspominam św. s. Faustynę, bo ciągle ją podziwiam, jej hart ducha, niezłomną wiarę oraz pragnienie przejścia do tego piękniejszego świata, w który przecież głęboko wierzymy! A jednak… się boimy!
Tak, czasami „przydaje się” jakieś choróbsko, które zakłóci naszą codzienność, by sobie uświadomić swoją małość! Chciałoby się być świętym, ale jakie to trudne!  

Oczywiście powyższe refleksje dotyczą wyłącznie mojej osoby!