piątek, 30 listopada 2018

O prawdziwej ciszy serca


Kiedyś, wiele lat temu wycięłam z jakiegoś czasopisma słowa ojca Pelanowskiego. Odnalazłam je „przypadkiem”, schowane w „Dzienniczku” św. Faustyny. Może nie tyle znalazłam, co odkryłam na nowo. Wydają mi się znowu tak ważne, tak świeże w swym przesłaniu, chociaż zupełnie nie przystające do  współczesności. Mimo to, a może właśnie dlatego chciałabym się nimi podzielić. Oto dość pokaźny fragment, który przepisałam…

    „Wśród błogosławieństw znajduje się i to, które związane jest z cichością. „Można być cichym, ale nie mieć w sobie cichości” – powiedział kiedyś Marie Dominique Philippe.

    Istnieje cisza udawania – milczymy, by się nie narazić. Ale to nie jest cisza błogosławiona. Kiedy ktoś cicho schlebia, jest koniunkturalistą, kłamcą, kimś skrywającym prawdziwe intencje. Taka cisza zewnętrzna nie ma jednak ciszy sumienia.

Jest też fałszywa cisza kogoś, kto się lęka i jest zamknięty w sobie. Prawda potrzebuje prawdziwego przyjaciela, by móc się wydostać. Judasz sam o sobie nie wiedział, kim jest naprawdę, dopóki nie spotkał Jezusa. Ktoś skąpy jest cichy, bo musi po cichu podkradać z trzosa – Judasz niewiele się odzywał.

Cichość, która wypływa z błogosławieństwa, wypływa z pragnienia zdobycia upodobania Bożego spojrzenia, a nie przypodobania się ludziom. Jest to cisza mimo odrzucenia, odtrącenia, krzywdy, mimo możliwości obrony! Wynika ona z zaufania do Boga, który nie opuści mnie nigdy, choć fakty mogą wskazywać na coś zupełnie innego.”
Jutro ciąg dalszy…



Wpis: 30 listopada godz. 10:43