poniedziałek, 9 lutego 2015

W kontekscie miłości do muzyki...

Kocham operę, choć rzadko w niej bywam… Nie, to nie pomyłka, mówię o budynku, który zachwyca mnie od lat swoją urodą. Pamiętam, gdy pierwszy raz Ojciec zabrał mnie, wtedy małą dziewczynkę, do opery… Pamiętam niekłamany zachwyt wnętrzem i wielki żyrandol iskrzący się tysiącem światełek w kryształowych sopelkach…
Ale nie o wnętrzu chciałam napisać! Duszą opery jest muzyka i śpiew. Na temat różnych oper nie mogę się wypowiadać, bo żaden ze mnie ekspert… Ale o ulubionych przedstawieniach tak! Gdzieś w podświadomości dźwięczą mi niezwykłe arie ze „Strasznego dworu” - czy to Stefana, czy Skołuby… i urzeka mazur – najpiękniejszy w moim przekonaniu mazur – radosny, pełen werwy i…  taki polski!
Bo „Straszny dwór” – to sama polskość, zatrzymana w realiach czasów Moniuszkowskich, ale i piękny obraz naszej ojczystej historii!
To takie luźne refleksje w kontekście miłości do muzyki… Szkoda, że młodsza generacja tak rzadko odwiedza naszą poznańską operę (czytaj: Teatr Wielki), a przecież jej podwoje są otwarte dla wszystkich pokoleń! A muzyka – zwłaszcza taka piękna! – łagodzi obyczaje! I budzi szlachetne uczucia!