Czy
nie za dużo o tym milczeniu? Myślę, że nie, bo sama mam z tym dość często
problem… I dlatego raz jeszcze chciałabym wrócić do ciszy, która jednoznacznie
kojarzy się nam z milczeniem. Zacznę tak…
Kiedyś,
prawie dwieście lat temu, żył sobie pewien rejent, nazywał się Milczek, a uwiecznił
go w komedii wszech czasów Aleksander Fredro… Niewiele mówił, najczęściej milczał,
co nie przeszkadzało mu w powtarzaniu ulubionej
maksymy: Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba! Ale od
pozornie bardzo pobożnego powiedzenia do rzeczywistości daleka droga… Pan rejent
był mistrzem intryg i złośliwości! W skrytości knuł zemstę na swoim sąsiedzie…
Zatem
nie o takie milczenie tutaj chodzi! A więc – o jakie? Milczenie milczeniu
nierówne… Bo można milczeć z wyboru, kiedy nie ma się nic do powiedzenia, można
milczeć, aby posłuchać innych, a także wtedy, gdy pragniemy się wyciszyć, gdy
pragniemy przeżywać coś w ciszy, zachwycając się jakimś dziełem sztuki czy słuchając
pięknej muzyki… Można pomilczeć z bliską osobą, wsłuchując się na przykład w
odgłosy wiosny (do której – nota bene – już tęsknimy)…
Ale
jest jeszcze jeden rodzaj milczenia… Święta cisza, która pozwala nam trwać przy
naszym Panu – cisza piękna i niezwykła, cisza, która pozwala usłyszeć Jego głos…
Można o tym pisać, pisać, pisać… Ale czy takim przeżywaniem ciszy należy się dzielić?
Chyba nie! Tej ciszy można doświadczyć! I w niej trwać, nie tracąc poczucia rzeczywistości…