czwartek, 23 stycznia 2014

O milczeniu raz jeszcze…

Czy nie za dużo o tym milczeniu? Myślę, że nie, bo sama mam z tym dość często problem… I dlatego raz jeszcze chciałabym wrócić do ciszy, która jednoznacznie kojarzy się nam z milczeniem. Zacznę tak…
 
Kiedyś, prawie dwieście lat temu, żył sobie pewien rejent, nazywał się Milczek, a uwiecznił go w komedii wszech czasów Aleksander Fredro… Niewiele mówił, najczęściej milczał, co nie przeszkadzało mu w powtarzaniu  ulubionej maksymy: Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba! Ale od pozornie bardzo pobożnego powiedzenia do rzeczywistości daleka droga… Pan rejent był mistrzem intryg i złośliwości! W skrytości knuł  zemstę na swoim sąsiedzie…
 
Zatem nie o takie milczenie tutaj chodzi! A więc – o jakie? Milczenie milczeniu nierówne… Bo można milczeć z wyboru, kiedy nie ma się nic do powiedzenia, można milczeć, aby posłuchać innych, a także wtedy, gdy pragniemy się wyciszyć, gdy pragniemy przeżywać coś w ciszy, zachwycając się jakimś dziełem sztuki czy słuchając pięknej muzyki… Można pomilczeć z bliską osobą, wsłuchując się na przykład w odgłosy wiosny (do której – nota bene – już tęsknimy)…
 
Ale jest jeszcze jeden rodzaj milczenia… Święta cisza, która pozwala nam trwać przy naszym Panu – cisza piękna i niezwykła, cisza, która pozwala usłyszeć Jego głos… Można o tym pisać, pisać, pisać… Ale czy takim przeżywaniem ciszy należy się dzielić? Chyba nie! Tej ciszy można doświadczyć! I w niej trwać, nie tracąc poczucia rzeczywistości…