Jak już wiele razy wspominałam, w moich rodzinnych
Pniewach od ponad stu lat przy naszym domu budowaliśmy ołtarz na uroczystość
Bożego Ciała. Każdego roku wspominam z wielkim wzruszeniem to niezwykłe
wydarzenie. Poprzedzone było wielodniowymi przygotowaniami. Moja babcia Stanisława
i mama czuwały nad obrusami, wyłogami na oknach; a to wszystko w nieskazitelnej
bieli. Ojciec wraz z p. Smelką (lokalnym artystą malarzem) zajęci byli stroną
techniczną. Przez cały tydzień znajome panie plotły girlandy z liści klonowych,
a girland było ponad trzydzieści metrów. Pamiętam ich świeży zapach unoszący
się wokoło. Wszystko na chwałę Pana Jezusa, który przechodził ulicami Pniew,
przyglądał się ludziom, ich domom, błogosławił!
To wszystko było udziałem mojego szczęśliwego
dzieciństwa. I wraca, bo pozostało w pamięci i w sercu!
Ale pamiętam też czas po uroczystości… Emocje
opadają, bo – nie ma co ukrywać – iż obok wielkiej radości, że na naszym
ołtarzu gości sam Bóg, jest też pewien stres. Czy wszystko się uda? Czy wielki
wazon (nota bene prezent ślubny moich
Rodziców) nie spadnie z ołtarza? Czy świeczki nie zgasną? Czy nie zacznie padać
deszcz?
Po uroczystości ludzie rozchodzą się do swoich
domów… Wielu z nich podchodzi do naszego domu, by zerwać gałązki młodych
brzózek i później zawiesić je w swoich domach. Jest to bardzo miły zwyczaj,
przy okazji można też zamienić kilka słów z dawno niewidzianymi znajomymi.
Panuje serdeczna atmosfera.
Wszystko wraca na swoje miejsce – podium, stół,
świeczniki, figury i obrazy… Aż do następnego roku.
Pamiętam z dzieciństwa również humorystyczne
zdarzenia. Po procesji (kiedyś nie było
Mszy św. na rynku) panowie ściągali girlandy, spiesząc się, by nie zaskoczył
deszcz. Bo było najczęściej tak, że w czasie procesji świeciło słońce, a krótko
po niej zaczynało padać. Na ten moment czekaliśmy wraz okolicznymi dzieciakami.
Przybiegała cała gromada. Ciągnęliśmy girlandy na podwórze i zawijaliśmy się w
nie – im wyżej sięgały, tym lepiej Na końcu nikt z nas nie umiał się wydobyć.
Ależ to była frajda!
Pamiętam też inne zdarzenie… Miałam trochę ponad
sześć lat, a mój brat – trochę więcej niż trzy. Namówiłam go do skakania po
brzegu podium, które stało ukosem oparte o ścianę domu gospodarczego. Jako
dzieci nie ważyliśmy wiele, ale energiczne skoki spowodowały, że podium się
przewróciło i całkowicie nas przykryło! Nie muszę Wam mówić, co to było! Jaki
strach! Krzyczeliśmy tak przeraźliwie, że w końcu usłyszał nas ojciec, podniósł
podium i… spuścił mi lanie – jako pomysłodawczyni! Musiał przeżyć stres
jeszcze większy niż my!
Te zdarzenia w niczym nie umniejszyły powagi
wielkiej uroczystości! Boże Ciało – to przecież święto radości, czczone z
wielkim pietyzmem!
Wpis: 31 maja godz. 9:30