Pan Prezydent Andrzej Duda
na sesji naukowej upamiętniającej
śp. Księdza arcybiskupa Antoniego Baraniaka –
6 października 2017 roku w Belwederze:
Eminencjo,
Księże Kardynale, Ekscelencje, Księża Arcybiskupi, Ekscelencje, Księża Biskupi,
Czcigodni Księża, Wszyscy Dostojni Przybyli Goście!
Bardzo dziękuję
za to, że w obecności tak dostojnych przedstawicieli polskiego Kościoła ta
sesja, konferencja na temat postaci księdza arcybiskupa Antoniego Baraniaka,
odbywa się właśnie tutaj, w Belwederze. Cieszę się bardzo, bo nie mam żadnych
wątpliwości, że ksiądz arcybiskup – postać w szerokiej przestrzeni publicznej
nieco zapomniana, przemilczana – jest podnoszony dzisiaj właśnie w tej
przestrzeni do rangi jednego z najważniejszych bohaterów Polski w tym stuleciu
Rzeczypospolitej odrodzonej po 1918 roku. Bo sądzę, że księdza arcybiskupa do
jednych z największych postaci patriotycznych, bohaterskich Rzeczypospolitej po
1918 roku można zaliczyć ‒ po 1918, bo urodził się przecież w roku 1904,
więc w 1918 miał dopiero 14
lat.
Wyszedł z
bardzo religijnego domu, odebrawszy ‒ jak na możliwości rodziców ‒ bardzo
staranne wychowanie. Ukończył szkołę salezjańską i postanowił się związać ze
Zgromadzeniem Księży Salezjanów ‒ z misją niesioną przez to
zgromadzenie: misją opieki nad młodzieżą, zwłaszcza nad młodzieżą trudną. Szybko
rozpoznano, że jest to zdolny młody człowiek, że jest to postać jak na swój rocznik
wybitna.
W 1921 roku
zdecydował się już związać życie, swoją pracę i posługę duszpasterską z
salezjanami. W związku z tym w 1927 roku został oddelegowany na studia do
Rzymu, co oczywiście było już pierwszą szansą, jaką otrzymał, i świadectwem
docenienia go jako postaci, osobowości, jako człowieka, który w przyszłości
może wiele znaczyć dla zgromadzenia, dla polskiego Kościoła, dla Kościoła w
ogóle. Tak jak to się zazwyczaj w Kościele dzieje, umie on wybrać tych, którzy
rzeczywiście są zdolni, którzy są w stanie poprowadzić, są obdarzeni charyzmą,
specyficznymi darami zesłanymi im przez Ducha Świętego. I tak właśnie z
księdzem – wtedy jeszcze tylko księdzem – Antonim Baraniakiem było.
Wtedy właśnie,
w czasie rzymskich studiów, został dostrzeżony przez wybitną postać polskiego
Kościoła – przez księdza kardynała, ówczesnego prymasa Polski, Augusta Hlonda.
I już wkrótce po zakończeniu studiów ‒ a stało się to w 1931 roku
‒ 1933 roku
został sekretarzem
prymasa Polski i wspierał go w wielkich
dziełach, które ksiądz prymas wówczas realizował. A to przecież okres, gdy
powstała Akcja
Katolicka, gdy doszło na Jasnej Górze do [synodu]
biskupów polskich ‒ więc są to czasy, gdy
ta działalność była niezwykle
aktywna i była to taka działalność, która rzeczywiście w Polsce zmierzała do
wzmocnienia Kościoła, do budowy silnego społeczeństwa. Ksiądz Antoni Baraniak w
tych wszystkich dziełach uczestniczył – nie tylko je obserwował, ale z całą
pewnością jako sekretarz Księdza Prymasa aktywnie był w te dzieła włączony.
I gdy się
patrzy na życie późniejszego księdza arcybiskupa, to osobiście podzieliłbym je
na trzy okresy: pierwszy nazwałbym okresem przygotowania. Można go różnie
liczyć, ale ja bym go liczył nawet do 1953 roku. Potem jest okres próby, a
potem ‒ budowania.
Okres
przygotowania ‒ z mojego
punktu widzenia ‒ obejmuje również okres II wojny
światowej i początek Polski po
II wojnie światowej, kiedy to spotkali się w Polsce innej
niż ta przed 1
września 1939 roku – w Polsce, która nie była wolna, która powoli
zaczynała zaciskać sznur na
szyjach ludzi wierzących i
polskiego Kościoła. W Polsce
opanowanej przez nową, okrutną, zdradziecką ideologię, która chciała tworzyć nowego człowieka, niszcząc wszystkie
dotychczasowe ideały i wartości. Jednym z
tych ideałów była oczywiście
wiara chrześcijańska, katolicka, w którą polski naród był tak głęboko
wrośnięty. Komuniści podjęli próbę jej zniszczenia.
Ale jeszcze
wcześniej ksiądz arcybiskup, wówczas sekretarz księdza prymasa, zdobył wielkie
doświadczenie – widział niezwykłą rozterkę, życiową próbę księdza prymasa w
1939 roku, gdy zmagał się on z wątpliwościami, co ma robić jako pasterz
polskiego Kościoła. Czy w Polsce napadniętej z jednej strony przez hitlerowskie
Niemcy, a z drugiej strony przez Sowietów powinien pozostać razem z polskim
społeczeństwem, razem z wiernymi?
Aczkolwiek nikt
nie był wtedy w stanie przewidzieć, jak długo – bo mogłoby się okazać, że
bardzo szybko tego wielkiego pasterza by zabrakło, jako że wrogowie, którzy
napadli Polskę, wiedzieli, jaka jest jego wartość jako osoby i jaka jest jego
wartość dla polskiego społeczeństwa, jaka to osobowość. Prawdopodobnie bardzo
szybko by tę osobowość zniszczyli. Czy też ‒ tak jak był namawiany w
bardzo zdecydowany sposób przez ówczesnego
nuncjusza apostolskiego – wyjechać do Rzymu i
stamtąd starać się opiekować polskim
Kościołem, stamtąd starać się jednak mimo wszystko, na ile się da, czuwać nad
sytuacją w okupowanym kraju? Myślę, że było to wielkie doświadczenie także dla
jego sekretarza – dla księdza Antoniego Baraniaka, który trwał przy księdzu
prymasie.
Ksiądz prymas
August Hlond podjął decyzję o wyjeździe do Rzymu, ale stamtąd prowadził bardzo
aktywną działalność zmierzającą do ukazywania tego, co rzeczywiście w Polsce
się dzieje, do wspierania i tych, którzy w Polsce byli, i tych, którzy z Polski
uciekli przed niewolą, przed nawałą hitlerowską, niemiecką i sowiecką. Później
z Rzymu razem ze swoim sekretarzem przeniósł się do Lourdes, gdzie nadal
prowadził działalność. To cały czas było z jednej strony wsparcie duchowe, ale
z drugiej ‒ także i działalność konspiracyjna.
Działalność ryzykowna, bo prowadzona na terenach okupowanych – Francja też się
znajdowała pod okupacją niemiecką. Zresztą nie ma co ukrywać - Niemcy polowali
na księdza prymasa, wiedzieli o jego działalności i poszukiwali go cały czas.
Skutek był taki, jak można przewidzieć – w końcu gestapo w 1944 roku księdza
prymasa dopadło. Ale na szczęście nie udało im się dopaść sekretarza księdza
prymasa, czyli bohatera naszego dzisiejszego spotkania, księdza Antoniego
Baraniaka.
Ksiądz Antoni
Baraniak kontynuował misję. Ze swoim patronem, ze swoim pasterzem spotkał się
już po wojnie, w Rzymie, w maju 1945 roku, skąd wrócili do ojczyzny. I tu razem
przez trzy lata działali. W 1948 roku ksiądz prymas przekazał niejako w spadku
swojego sekretarza nowemu prymasowi Polski, księdzu arcybiskupowi Wyszyńskiemu ‒ prymasowi, którego później nazwaliśmy Prymasem
Tysiąclecia. I
okres, który w życiu księdza arcybiskupa
Baraniaka nazwałem okresem próby, zbliżał się bardzo szybko
w tej PRL-owskiej Polsce.
Już wtedy
zaczęły się prześladowania księży, biskupów, już widać było, że wszystko to, co
niesie w sobie niezależną myśl, że wszystko to, czemu droga jest wolna,
niepodległa, suwerenna Rzeczpospolita, jest śmiertelnie zagrożone. Że komuniści
prowadzeni przez Sowietów będą chcieli po prostu zniszczyć każdego niezależnie
myślącego ‒ zniszczyć w sensie dosłownym, nie
tylko w sensie psychicznym, nie tylko poprzez zmuszenie go do emigracji, ale
zniszczyć również w sensie
fizycznym ‒ krótko mówiąc: zabić.
Ale akcja toczy
się szybko. W 1951 roku dla księdza Antoniego Baraniaka przychodzi sakra
biskupia, zostaje sufraganem gnieźnieńskim, niemniej nadal wspiera księdza
kardynała, nadal razem z nim realizuje misję. W 1952 roku ksiądz arcybiskup,
prymas Polski, otrzymuje nominację kardynalską – no i to już stanęło ością w
gardle komunistycznym władzom pewnie nie tylko w Polsce, ale pewnie przede
wszystkim w Związku Sowieckim. W 1953 roku Ksiądz kardynał wraz ze swoim
współpracownikiem, sekretarzem, swoim biskupem przybocznym – zostaje
aresztowany.
Jak sam potem
wspominał, nie wiedział, że jego przyjaciel, współpracownik, młody biskup
Antoni Baraniak także został aresztowany razem z nim. Myślał, że nadal
realizuje on swoją misję tu, w Warszawie na Miodowej, że wykonuje obowiązki, że
pilnuje wszystkiego pod nieobecność pasterza polskiego Kościoła. Prawda była
inna. Najdobitniej widoczna właśnie we wspomnieniach księdza kardynała, bo
ksiądz arcybiskup niewiele o tamtych czasach mówił. I to, co dzisiaj wiemy,
wiemy bardziej ze wspomnień świadków i z dokumentów, które się zachowały, niż z
tego, co sam wspominał.
Ksiądz kardynał
za to mówił, że teraz, z perspektywy czasu, widzi, że tak naprawdę ksiądz
biskup Antoni Baraniak wziął na siebie całe okrucieństwo walki komunistów z
polskim Kościołem, z duchowymi przywódcami polskiego Kościoła – wziął na siebie
w sensie dosłownym, fizycznym. Bo jak mówił ksiądz kardynał, jemu samemu nie
było łatwo w czasie internowania, w więzieniu ‒ ale też nikt się nad nim w
sensie fizycznym nie znęcał. Natomiast ksiądz biskup
Antoni Baraniak przeszedł piekło.
Gdy uświadomimy
sobie, że tylko w mokotowskim więzieniu był zabierany na przesłuchanie 145
razy, że ponad 30 ubeków zajmowało się nim przez 27 miesięcy, to można sobie
tylko wyobrazić nieprawdopodobny ogrom cierpienia, którego doświadczył.
Wyszedł z tego
wszystkiego żywy ‒ oczywiście
zmaltretowany, wyniszczony fizycznie, ale nie duchowo. Udało mu się to chyba tylko
z jednego powodu: myślę, że przez cały czas prowadziła go Matka Najświętsza, której się powierzył. W ciemnych
celach mokotowskiego więzienia, gdzie
często leżał nago na
posadzce, a po ścianach lała się woda, myślę, że przetrwał właśnie tylko
dlatego, że oddał się całkowicie w opiekę Matce Najświętszej i Panu
Jezusowi – uratowała go wiara.
To trudne do
opowiedzenia i trudne do uwierzenia, ale wszyscy byli pewni ‒ włącznie ze śp. księdzem kardynałem, prymasem
Stefanem Wyszyńskim ‒ że gdyby Ksiądz Arcybiskup
wtedy pękł na przesłuchaniach,
gdyby przyznał, a później w czasie
pokazowego procesu, który chcieli
zorganizować komuniści, potwierdziłby, że głowa polskiego
Kościoła, że Ksiądz Prymas
prowadził działalność zmierzającą do
zniszczenia, obalenia władzy
komunistycznej, krótko mówiąc: że prowadził działalność dywersyjną, że współpracował z wrogami
ludu, z imperialistami na Zachodzie i w Ameryce właśnie w celu zniszczenia,
obalenia ustroju, to być może – jest to wielce prawdopodobne – nie byłoby nigdy
choćby papieża Polaka. Być może ksiądz Karol Wojtyła nigdy nie zostałby Ojcem
Świętym Janem Pawłem II, a wcześniej kardynałem, metropolitą krakowskim, a
jeszcze wcześniej arcybiskupem. Być może dzieje naszej ojczyzny potoczyłyby się
zupełnie inaczej.
To nie tylko
sprawa polskiego Kościoła ‒ oczywiście tak bardzo
głęboko wrośniętego w naszą ojczyznę w 1051-letniej
tradycji chrześcijaństwa w naszym
kraju, tak głęboko wrośniętego w nasze
dusze, w naszą mentalność; Kościoła, który
niejednokrotnie uratował polski naród, wspierając, przechowując, pielęgnując myśl patriotyczną, a przede
wszystkim dając duchową siłę do przetrwania
najtrudniejszych czasów. Ale być może nasze dzieje
potoczyłyby się zupełnie inaczej, bo
przecież historia to
nie tylko wydarzenia, to także postaci, które ją tworzą, które w niej są, które
dokonują w niej pewnych działań, które także wyznaczają jej bieg.
Dzisiaj, gdy
rozmawiamy o księdzu arcybiskupie, który umarł w 1977 roku ‒ i dla mnie
jako człowieka, który urodził się w 1972 roku,
jest to wspomnienie znane tylko i wyłącznie z książek ‒ absolutnie nie
waham się zestawić księdza arcybiskupa
z najbardziej znamienitymi w Polsce duchownymi, bo oczywiście ksiądz arcybiskup
był wybitnym
pasterzem później, w okresie budowania Kościoła
wielkopolskiego, poznańskiego jako
metropolita poznański. Ale myślę, że jego świętem jest przede
wszystkim 1 marca każdego roku – Narodowy Dzień
Pamięci Żołnierzy Wyklętych. I oprócz wielkiego ducha, którego miał, po prostu
należy do panteonu Niezłomnych, z którymi razem w mokotowskim więzieniu
cierpiał i którym także dawał wtedy siłę, co potwierdzają ich wspomnienia.
Cieszę się, że
możemy dzisiaj razem z wielkimi znawcami tej postaci, Księżmi Arcybiskupami,
mówić o księdzu arcybiskupie Antonim Baraniaku. Jeszcze raz dziękuję za to
spotkanie.
Cześć i chwała
bohaterom!