I znowu pojawiło się pytanie od moich czytelników, czy mam czas, by tyle pisać… Czasu mam tyle, ile każda kobieta i robię to wszystko, co jest udziałem każdej kobiety: sprzątam, piorę, gotuję, nieraz prasuję (chociaż nie lubię!), maluję (bo lubię!) i piszę (bo też lubię!).
Otóż z tym pisaniem jest tak, że zarzekam się przed samą sobą, że na razie dam spokój, a tymczasem pojawiają się myśli i przybierają postać słowną… Nie umiem tego wytłumaczyć! Nie zajmuje mi to wiele czasu… Myślę, że to, co piszę, jest gdzieś głęboko we mnie. I stąd ta wielka potrzeba? pokusa? chęć? pisania… Myśli, jak błyskawica, pojawiają się w różnych okolicznościach… Trzeba więc coś z nimi zrobić...
Myślę, że to, co piszę, nie jest oderwane od życia. A zwłaszcza teraz, w perspektywie świąt Bożego Narodzenia, warto pozwolić ujawnić się myślom, które drzemią gdzieś głęboko, na dnie duszy… I najzwyczajniej „przelać je na papier”… Zwłaszcza, gdy to są dobre i przyjazne myśli… Przecież nie samym przysłowiowym chlebem człowiek żyje, prawda? Co warte byłoby nasze życie, gdyby miało tylko zewnętrzną powłokę?! Byłoby bardzo, bardzo ubogie! A ten głębszy wymiar pozwala wejrzeć w siebie – mniej lub bardziej krytycznie!