O wdzięczności można
nieskończenie! Pisałam już o niej kilkakrotnie. To piękne uczucie, bo
całkowicie bezinteresowne. Może już – niestety – trochę zapomniane, ale warto
je sobie przypomnieć, warto sobie uświadomić, jak wiele otrzymuję od Boga i
ludzi, jak wiele zawdzięczam… Takie refleksje nasuwają mi się zwłaszcza w
zetknięciu z cudzym nieszczęściem, wobec którego jest ktoś bezradny.
Odwołam się do słów, które
napisałam pięć lat temu, czyli dość dawno. Przez moje życie przewinęło się wielu
ludzi, którym jestem wdzięczna choćby tylko za obecność. Ale nie tylko! Bo –
proszę zauważyć – od każdego człowieka (no, prawie każdego), którego życie
stawia na naszej drodze, można się czegoś nauczyć.
Ludzie, którym winna jestem
wdzięczność, to jakby nikły odblask Pana Jezusa! Są wśród nich zarówno moi
bliscy, ale także – całkiem przypadkowi ludzie, którzy ofiarowali mi cząstkę
swego serca...
Pan Jezus towarzyszy mi od kołyski,
prowadzi przez wszystkie zawiłe ścieżki życia. To dlatego tak często o NIM
piszę; wiem, że nigdy nie zdołam się odwdzięczyć za tę miłość, za to wszystko, co
od NIEGO otrzymuję!
Pan Jezus jest dla mnie
nieustannym źródłem łask, od Niego otrzymuję wewnętrzną siłę i odzyskuję spokój,
pokrzepienie i umocnienie w trudnych chwilach, ale i wewnętrzną radość oraz
wszystko, co dobre i piękne!
Pisanie o sobie nie jest
czymś łatwym... Wiem jednak, że w ten sposób – przyznając się publicznie do Chrystusa,
spłacam wobec Niego dług wdzięczności. Mogę śmiało powiedzieć, że całe moje
życie – chociaż niewolne od trosk, zawirowań i trudności – jest nieustannym
doświadczaniem Bożej miłości i opieki.