Takie
życie marzy się chyba każdemu z nas… Bo któż lubi cierpieć – dobrowolnie, bez
przymusu… Nonsens! Wielu świętych podejmowało z miłości do Chrystusa najróżniejsze
udręki, by współcierpieć z Nim za grzechy świata… Wśród nich wielki Jan od
Krzyża, Ojciec Pio, s. Faustyna czy najbliższy naszym czasom i sercu – bł. Jan
Paweł II… Ale zwyczajny śmiertelnik? Czyli i Ty, i ja… Bardzo trudno przyjąć z
własnej woli cierpienie pod jakąkolwiek postacią…
Kolorowe czasopisma dostarczają nieustannie informacji o życiu znanych postaci z showbiznesu, życiu, w którym wiele sukcesów, pieniędzy i zabawy… Taki high life...
Można
się tym zachłysnąć, ale… tylko na chwilę…
Warto
czasami przystanąć w biegu życia i postawić sobie pytanie: Jakiego życia tak
naprawdę pragnę?
Czy
całkowicie wolnego od trosk i zmartwień?
Czy
nieustannej satysfakcji płynącej z posiadania dóbr materialnych?
Czy
ułudy szczęścia za wszelką cenę?
Niedawno
usłyszałam bardzo piękne i zarazem krzepiące słowa, że Chrystus jest najbliżej
człowieka cierpiącego, właśnie wtedy, gdy mu się wydaje, iż został zupełnie
sam, opuszczony przez Boga…
Warto
sobie często przypominać słowa Chrystusa skierowane do św. Pawła: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali. I… nie tylko przypominać,
ale w nie wierzyć!