Chyba
każdy człowiek buduje swą wewnętrzną twierdzę, obwarowuje ją mniej lub bardziej
szczelnie i chroni… Ta twierdza to nasze serce – z wszystkimi jego drgnieniami,
odczuciami, pragnieniami, z dobrem i złem, którymi dzielimy się tylko wtedy,
kiedy tego pragniemy i z tym, kogo darzymy bezgranicznym zaufaniem…
Ta
twierdza jest potrzebna i Tobie, i mnie… Co do tego nie mam żadnej wątpliwości!
Bo twierdza – to synonim czegoś wielkiego, trudnego do zdobycia, niedostępna,
potężna… To symbol czegoś, co chroni przed wrogiem, przed natręctwem wścibskich,
przed nadmierną natarczywością…
Ale
twierdza – to także obrona wartości, które hoduje się w swym sercu, wartości, o
których nie krzyczy się głośno… Bo – jak głosi stara prawda – nie wszystko jest
na sprzedaż! Nie wszystko, co się myśli i czuje…
Człowiek
w swej twierdzy jest silny tym, co posiada, tym, co czuje… Jest silny
Chrystusem, bo to On jest głównym „administratorem” naszego serca – naszej
twierdzy!
Twierdza
serca –
to
wewnętrzna cisza, napełniona Chrystusową miłością…
To
azyl przed złem…
To
schronienie pod czujnym okiem Pana Jezusa…
To
miejsce najlepiej ufortyfikowane dzięki Komunii św.
To
miejsce niedostępne dla złego ducha…
To
potężna warownia, w której czuję się bezpiecznie…