Wielkim szczęściem jest umieć przyjąć miłość Pana Boga!
To myśl, którą usłyszałam we wczorajszej homilii. Taka prosta w swej wymowie, ale jakże cenna! I dlatego warta głębszego przemyślenia … Można ją rozważyć w różnych aspektach, ale najprościej (a może najtrudniej?!) odnieść ją do własnego życia.
Prawdę mówiąc, chyba nigdy nie zastanawiałam się nad tym… Miłość Boża po prostu jest i ogarnia nas wszystkich – niezależnie od koloru skóry, wyznania, pochodzenia, statusu społecznego… Wszystko, co pochodzi od Stwórcy, jest dobre i piękne zarazem! Tak się zżyłam z tą świadomością, że po prostu zabrakło głębszej refleksji nad powyższą myślą…
Zadajmy sobie wspólnie pytanie: Czy umiem przyjąć miłość Pana Boga, zważywszy, że ta miłość przejawia się w bardzo różnych postaciach. Nieraz jest, jak najradośniejsze Hosanna, ale objawia się też inaczej…
Zatem…
Czy dostrzegam tę miłość w każdym człowieku, którego życie stawia na mojej drodze?
Czy dostatecznie szczerze i gorliwie dziękuję Chrystusowi za Jego obecność poprzez dar Komunii świętej?
Czy umiem dostrzec tę miłość w niesionym krzyżu życia?
Czy potrafię i - nade wszystko - czy chcę nieść z Nim ten krzyż?
Czy ufam Mu bezgranicznie we wszystkich życiowych sytuacjach?
Czy potrafię nie tylko dziękować, ale i uwielbiać Boga za niezliczone łaski, których nam udziela, a które to łaski są przejawem Jego niczym nieograniczonej miłości?
Czy wreszcie... potrafię odwzajemnić tę miłość i dziękować za nią, mimo że taka trudna, niewygodna i wymagająca?
Pytań można postawić znacznie więcej, ale jest jeszcze jedno, chyba najważniejsze:
Czy miłość Boga – w jakiejkolwiek postaci! – potrafię nazwać wielkim szczęściem? Nie jest to łatwe pytanie, ale zawsze otwarte… Dla każdego z nas!