Radość Niedzieli Palmowej jest wielka –
również w naszym kościele… Od kilku lat na przykościelnym placu gromadzi się
tłum ludzi towarzyszący symbolicznemu wjazdowi dziecka na osiołku… Msza św. ma
bardzo uroczystą oprawę… Kapłan ubrany w czerwony ornat, w uroczystej procesji
wkracza do świątyni, święci gałązki palmowe, a następnie odczytuje Ewangelię i sprawuje Najświętszą Ofiarę…
Niestety, opis Męki Pańskiej wprowadza
nas już w zupełnie inny nastrój, przypominając kolejny raz wydarzenia z
ostatnich godzin życia naszego Pana…
Wsłuchując się w słowa Ewangelii św. Łukasza, myślami
towarzyszę Jezusowi w Jego krzyżowej drodze na Golgotę… Nasuwają się natrętne pytania… Wcale niełatwe…
Czy jestem dostatecznie wdzięczna
Chrystusowi za wielki dar Eucharystii?
Czy zawsze, we wszystkich
okolicznościach, mam odwagę przyznać się do Chrystusa? Czy też - jak Piotr – mam
momenty zachwiania i twierdzę tchórzliwie, że Go nie znam?
Czy jednoznacznie potrafię się
opowiedzieć po stronie Bożych prawd?
Czy jak Piłat „umywam ręce” od trudnych
spraw, wyborów?
Czy zawsze jestem gotowa pójść za
Chrystusem, za Jego krzyżem?
Czy mam dość pokory, aby wysłuchać
zarzutów, oskarżeń? Słusznych czy też niesłusznych!
Czy – wpatrując się w biczowanego
Chrystusa – mam dość pokory?
Czy jak Weronika pragnę otrzeć umęczoną
twarz Chrystusową, żałując za swe błędy?
Czy – podobnie, jak „dobry łotr”,
dostrzegam swoje winy?
Czy jestem świadoma, że Pan Jezus
cierpiał również za mnie, za moje grzechy? Że każdy mój grzech przybija Go do
drzewa krzyża?
Czy potrafię wzbudzić w sobie żal za
grzechy – taki szczery, płynący z miłości do Chrystusa?
Co w ogóle znaczy dla mnie ta droga
krzyżowa? Czy jest znakiem Chrystusowej miłości?