Nie jestem odkrywcą, pisząc powyższe słowa, bo już wielu ludzi wyraziło tę myśl znacznie wcześniej…Kiedyś w czasie rachunku sumienia zrodziła się i we mnie podobna refleksja, która wydaje mi się bardzo ważna i godna głębszego rozważenia. No, bo zauważcie, że możemy w jakiś sposób kierować swoimi uczuciami wobec bliźnich, możemy ich lubić lub nie lubić, kochać albo i nie, szanować czy nie szanować, akceptować lub nie akceptować… Bo przecież nie każdego lubimy, kochamy czy akceptujemy w równym stopniu, prawda? I jest to naszą osobistą sprawą, zwłaszcza, że wcale nie musimy tych uczuć ujawniać, by nie sprawić komuś krzywdy czy przykrości… I możemy walczyć ze złymi uczuciami! Jesteśmy bowiem za nie odpowiedzialni – zwłaszcza przed Bogiem, jako że przykazanie nakazuje: Będziesz miłował swego bliźniego, jak siebie samego.
Natomiast – sądzę! – że równie ważna jest odpowiedzialność za uczucia, które wzbudzamy w tych wszystkich, z którymi styka nas życie – codzienność i najróżniejsze okoliczności. Nie chciałabym się rozwodzić szczegółowo na temat relacji międzyludzkich – bo przecież o nich tu mowa – ale wystarczy zastanowić się, co pragnę przekazać komuś, co chcę osiągnąć w relacji z danym człowiekiem… I – co najważniejsze! – jak on to przyjmie, jakie to w nim wzbudzi uczucia…
Mi pomagają takie oto pytania…
Czy dzieląc się na przykład swoją wewnętrzną radością, nie wprawiam kogoś w smutek, bo on akurat przeżywa wielkie rozterki?
Czy mówiąc o swoich pasjach mam na uwadze tylko i wyłącznie zachętę adresata do różnych działań?
Czy swoim postępowaniem nie budzę zazdrości w drugim człowieku? Zazdrość jest okropną cechą, z którą walczymy prawie wszyscy, bo szatan zawsze wie, jak uderzyć w nasze czułe punkty.
Czy nie robię komuś krzywdy, nie okazując mu zainteresowania, na które - być może - czeka…
Czy umiem – cierpliwie i ze zrozumieniem – wysłuchać kogoś, kto bardzo tego potrzebuje? Niewysłuchany, w swoim mniemaniu zlekceważony, może odejść urażony i zły…
Jakkolwiek odbierasz powyższe pytania, uważam, że są one warte przemyślenia! W moim życiu pojawiają się one dość często i nie zawsze znajduję odpowiedź „tak”… Całe nasze życie toczymy bowiem walkę z samym sobą, ze swoimi przypadłościami…
Myślę, że najmądrzejszym i najlepszym odniesieniem jest zawsze postawa Jezusa. W słuchaczach budził miłość, życzliwość, dobroć, wdzięczność… Zazdrość i nienawiść budził tylko wśród faryzeuszy.
Dlatego warto pytać: Co, mój Przyjacielu, zrobiłbyś na moim miejscu? Pytam, ale do ideału jeszcze mi baaaaaaaardzo daleko!!! Bo walka duchowa ciągle trwa…