Co
jakiś czas wracam do pewnych spraw, tematów, bo życie nie tylko weryfikuje spojrzenie,
ale także rodzi chęć ich pogłębienia. Tkwi we mnie przekonanie o niezniszczalności pewnych wartości,
które w nas zaszczepiono w dzieciństwie, a potem albo je pielęgnujemy, albo o
nich zapominamy. Każdy dzień przynosi nam nieustannie taką ilość różnego rodzaju
informacji, że warto nie tylko zachować dystans (choć to bardzo trudne!), ale
również mieć swój azyl, który nas uchroni przed złem i tym wszystkim, co nas
atakuje z zewnątrz. Ten azyl – to taka wewnętrzna twierdza, o której już kiedyś
pisałam. Samo słowo „twierdza” już budzi respekt, bo kojarzy się nam z czymś
potężnym, wielkim i bezpiecznym. Jest taką warownią, która chroni, stoi na
straży tego wszystkiego, co nosimy w swoim sercu i umyśle.
Twierdza
– to także obrona wartości, które hoduje się w swym sercu, wartości, o których
nie krzyczy się głośno… Bo nie wszystko jest na sprzedaż! Nie wszystko, co się
myśli i czuje…
Człowiek
w swej twierdzy jest silny tym, co posiada, tym, co czuje… Przede wszystkim jest
silny Chrystusem, bo to On jest głównym „administratorem” naszego serca –
naszej twierdzy!
Twierdza
serca –
to
wewnętrzna cisza, napełniona Chrystusową miłością…
To
azyl przed złem…
To
schronienie pod czujnym okiem Pana Jezusa…
To
miejsce najlepiej ufortyfikowane dzięki Komunii św.
To
miejsce niedostępne dla złego ducha…
To
potężna warownia, w której czuję się bezpiecznie…
Warto mieć swoją twierdzę!
Wpis: 13 kwietnia godz. 9:17