piątek, 13 kwietnia 2018

Moja twierdza


Co jakiś czas wracam do pewnych spraw, tematów, bo życie nie tylko weryfikuje spojrzenie, ale także rodzi chęć ich pogłębienia. Tkwi we mnie  przekonanie o niezniszczalności pewnych wartości, które w nas zaszczepiono w dzieciństwie, a potem albo je pielęgnujemy, albo o nich zapominamy. Każdy dzień przynosi nam nieustannie taką ilość różnego rodzaju informacji, że warto nie tylko zachować dystans (choć to bardzo trudne!), ale również mieć swój azyl, który nas uchroni przed złem i tym wszystkim, co nas atakuje z zewnątrz. Ten azyl – to taka wewnętrzna twierdza, o której już kiedyś pisałam. Samo słowo „twierdza” już budzi respekt, bo kojarzy się nam z czymś potężnym, wielkim i bezpiecznym. Jest taką warownią, która chroni, stoi na straży tego wszystkiego, co nosimy w swoim sercu i umyśle.
Twierdza – to także obrona wartości, które hoduje się w swym sercu, wartości, o których nie krzyczy się głośno… Bo nie wszystko jest na sprzedaż! Nie wszystko, co się myśli i czuje…
Człowiek w swej twierdzy jest silny tym, co posiada, tym, co czuje… Przede wszystkim jest silny Chrystusem, bo to On jest głównym „administratorem” naszego serca – naszej twierdzy!
Twierdza serca –
to wewnętrzna cisza, napełniona Chrystusową miłością…
To azyl przed złem…
To schronienie pod czujnym okiem Pana Jezusa…
To miejsce najlepiej ufortyfikowane dzięki Komunii św.
To miejsce niedostępne dla złego ducha…
To potężna warownia, w której czuję się bezpiecznie…
Warto mieć swoją twierdzę!

Wpis: 13 kwietnia godz. 9:17