Taka
prawda! Kiedyś na moim blogu przywołałam pewne opowiadanie Elizy Orzeszkowej,
którego akcja dzieje się sto pięćdziesiąt lat temu, ale jego przesłanie jest ciągle
aktualne. Niemłodzi już rodzice pracują
na polu; ich ukochany synek – tytułowy bohater – pozostawiony sam sobie, biega
po łące i zbiera kwiatki dla Matki Boskiej w przydrożnej kapliczce. W pewnym
momencie dostrzega barwnego motyla i próbuje go dogonić. Biegnie na oślep, nie
patrząc pod nogi. I nagle wpada do głębokiego dołu. Ginie. Tymczasem w
otoczeniu nic się nie zmienia: słońce nadal wysyła ciepłe, radosne promienie, nadal
słychać muzykę świerszczy, ptaków; ekonom pokrzykuje groźnie na swoich podopiecznych…
I
podobnie jest w przypadku każdej śmierci. Umiera człowiek – ten bliski,
kochany… Płaczemy, rozpaczamy, żałujemy… Ale życie toczy się dalej i trzeba
podjąć trud dalszego biegu! Po prostu trzeba żyć!
Myślę
jednak, że bogatsi o trudne doświadczenie śmierci bliskiej osoby możemy przynajmniej
postarać się, by to nasze życie stawało się naprawdę piękne, bogatsze duchowo; możemy wyznaczyć sobie ciekawsze cele, które będą nas wnosiły ponad
przeciętność. Bo człowiek jest odpowiedzialny za swoje wybory. Zabierze stąd
tylko to, co dobrego uczynił; zabierze miłość, którą obdarował nie tylko
najbliższych, ale znacznie większe grono ludzi. Zabierze swoje dobre czyny.
To
oczywiście są refleksje w kontekście odejścia Teresy. Myślę, że św. Piotr,
który podobno trzyma klucze do bramy Nieba, otworzy szeroko jej podwoje.
Wpis: 28 kwietnia godz. 16:45