Tyle już napisałam na moim blogu… To efekt przemyśleń, refleksji, jakichś wniosków płynących z codzienności, z otaczającego świata, jak również z najróżniejszych ciekawych lektur oraz kontaktów z dobrymi ludźmi. Ale zadaję sama sobie pytanie: Jak ja – autorka niniejszych tekstów – świadczę o Chrystusie, który zajmuje tak ważne miejsce na moim blogu? Otóż to! Czy nie są to tylko owe Hamletowskie słowa, słowa, słowa…
Chyba łatwiej pisać niż świadczyć!
Same słowa nie wystarczą!
Zatem rodzą się pytania, nie do końca mające jasną odpowiedź…
Jaka jest moja relacja do każdego człowieka, również do tego, który mnie denerwuje, którego nie lubię, nie darzę sympatią…
Czy naprawdę widzę w nim Chrystusa (jak to pisałam kilka dni temu)?
Czy mam na tyle odwagi, by
publicznie opowiedzieć się za dobrem
publicznie opowiedzieć się za dobrem
potępić zło,
nie krytykować drugiego człowieka,
nie potępiać różnych ludzkich zachowań?
Czy zawsze jestem na tyle pokorna, by wysłuchać opinii, zdecydowanie różniących się od moich?
Czy okazuję tyle samo miłości drugiemu człowiekowi, ile otrzymuję od Chrystusa?
Czy umiem oddawać to wielkie dobro, które codziennie dostaję?
Czy moja postawa rzeczywiście jest przykładem postawy chrześcijanina?
To pisanie jest świadectwem mojej wiary, ale czy zawsze współgra ono z życiem?!
Chyba warto sobie zrobić taki mały rachunek sumienia, zwłaszcza, że jutro pierwszy piątek miesiąca… Może te pytania pomogą i Tobie, Kochany Czytelniku, który - podobnie, jak ja - też jesteś chrześcijaninem? A – jeżeli nie jesteś – to też możesz się zastanowić nad swoją postawą, prawda?