Stało się już tradycją, że każdego roku w Święto Bożego Miłosierdzia przywołuję ważne wydarzenia z mojego dzieciństwa. Kończył się rok 1940 – w Pniewach „rezydowali” już na dobre Niemcy. Zajęli również dom moich rodziców przy Rynku nr 8. W ciągu trzech godzin w mroźny, grudniowy dzień kazano im spakować rzeczy i wyprowadzić się. Moja mama była w bardzo zaawansowanej ciąży. Niewiele mogli zabrać w popłochu i zdenerwowaniu. Ojciec zdjął ze ściany obraz Pana Jezusa klęczącego w Ogrójcu – za szkłem był zatknięty obraz Miłosierdzia Bożego. Przyjęli nas dziadkowie Melonkowie, mieszkający przy ul. Szkolnej. Po dwóch dniach urodziłam się ja! Odkąd tylko pamiętam, towarzyszył nam tenże obrazek; również w Rogoźnie, dokąd zostaliśmy wysiedleni. Zawsze wisiał na widocznym miejscu, jakby w nim moi kochani rodzice i babcia szukali otuchy. Trwała wojna... Byłam wtedy małym dzieckiem o niebieskich oczach i złocistych loczkach, czyli doskonale odpowiadałam nordyckiej urodzie, którą tak preferowali niemieccy naziści. Takie dzieci zabierano polskim rodzicom i wywożono je w głąb Niemiec do bezdzietnych rodzin. Z Rogoźna i okolic zostało zabranych wiele dzieci, ostałam się tylko ja! Wierzę, że uchronił mnie Chrystus Miłosierny, błogosławiący z tego niepozornego obrazka.
Przywołuję to wydarzenie każdego roku; przyznając się publicznie do Chrystusa i głosząc Jego Miłosierdzie, spłacam wobec Niego dług wdzięczności. Mogę śmiało powiedzieć, że rosłam w promieniach Bożego Miłosierdzia, że całe moje życie – chociaż niewolne od trosk, zawirowań i trudności – jest nieustannym doświadczaniem Bożej miłości i opieki. Pana Jezusa uważam za największego swego Przyjaciela, który nigdy mnie nie zawiódł. Ten obrazek widnieje od zawsze na moim blogu. U góry.