O pochopnym osądzaniu pisałam już w tym
miejscu. Ale życie się toczy i zdarza się
nam popełniać te same błędy po wielokroć. Tak właśnie jest i z osądzaniem.
Jakże często osądzamy innych ludzi, a najmniej siebie samych. Bo – wiadomo –
błędy innych widać znacznie ostrzej. To tak jak z tą belką w oku…
Matka Boża w jednym ze swoich objawień
w Medjugorje powiedziała znamienne słowa, które też już przytaczałam: „Nie
potępiaj! Nie oceniaj! Nie posądzaj!” Biję się w piersi, bo nie zawsze udaje mi
się uniknąć właśnie oceniania innych. To bardzo brzydka przypadłość, bo po
pierwsze – nic mi do tego, jak ktoś myśli, czuje, postępuje…
Po drugie – nie mam nigdy pewności, co
tenże człowiek naprawdę ma w swoim wnętrzu, jaki jest w rzeczywistości.
Po trzecie – jakie mam prawo do
osądzania innych, gdy sam(-a) nie jestem w porządku na różnych płaszczyznach!
Wniosek nasuwa mi się oczywisty: Być może
jestem tchórzem, że nie potrafię zdobyć się na odwagę i zwrócić uwagę komuś, kto – moim zdaniem
– postępuje źle. Zaoczne gadanie niczego nie zmieni ani nikomu nie pomoże. A może
– po prostu nie mam racji, może się mylę?
Ostateczny wniosek jest taki, aby
uważniej i częściej przyglądać się sobie, swoim słowom, myślom, uczynkom… I
ciągle pytać, czy to, co robię, myślę i czuję, jest dobre, czy podoba się Panu
Bogu?!
Wpis: 12 października godz. 9:50