wtorek, 2 lipca 2013

Rozważań o modlitwie ciąg dalszy…

Jak długo można pisać o modlitwie? Okazuje się, że bardzo długo, a nawet… zawsze! Co prawda, Pan Jezus mówi, że nie ten wejdzie do Królestwa Niebieskiego, kto tylko powtarza „Panie, Panie”... Ale przecież modlitwę zawsze możemy poprzeć dobrymi uczynkami, przyjazną relacją z bliźnimi i wtedy nie ograniczamy się tylko to owego zawołania. Jakkolwiek by nie patrzeć na modlitwę, to jestem przekonana, że jest ona potrzebna każdemu z nas w najróżniejszych chwilach życia. Bo modlitwa – to dialog z kimś, kogo kochamy, komu chcemy powierzyć swoje wszystkie sprawy, z kim po prostu pragniemy być… Modlitwa – to coś bardzo intymnego, o czym niekoniecznie chcemy głośno krzyczeć! Zakochani też wyznają sobie miłość szeptem… Modlitwa – to przeżycie najgłębsze i najświętsze…
 
Tymczasem autor książki, do której wracam w swoich rozważaniach, stawia pytanie w imieniu tych, którzy mają kłopot z modlitwą i twierdzą, że nic nie czują… Myślę, że samo trwanie przy Chrystusie – czy to w czasie Mszy św., czy adorując Go w Najświętszym Sakramencie, czy po przyjęciu Go do serca, jest wielką łaską i już jest modlitwą. A że nic nie czujemy? A pamiętacie, jakiego poczucia opuszczenia w czasie modlitwy doświadczała wielka św. Faustyna, św. Teresa albo św. Jan od Krzyża? Ale… trwali, mimo „nocy ciemnej”, w której Pan pozbawił ich swojej obecności…  Ale – nigdy się nie zniechęcili! Wielkiego opuszczenia doświadczył sam Chrystus modlący się przed swoją męką w Getsemani!

     Oto, co mówi s. Faustyna o stanie swojej duszy: W chwilach opuszczenia wewnętrznego nie tracę spokoju, bo wiem, że Bóg nigdy duszy nie opuszcza… A do Pana Jezusa: O, Hostio żywa, Jezu utajony, Ty widzisz stan mojej duszy. Niezdolna jestem sama z siebie wymówić Twego imienia świętego. Z serca nie mogę wydobyć żaru miłości, ale klęcząc u Twoich stóp, zapuszczam w tabernakulum wzrok swej duszy, wzrok wierności.
Warto posłuchać doskonałej i bardzo optymistycznej rady Jacques’a Gauthier’a: Nie martw się, wszyscy mistycy doświadczyli oschłości duchowej, kiedy to Bóg zdaje się być nieobecny, obojętny, ukryty w przytłaczającej ciszy. To poczucie bycia opuszczonym przez Boga odbiera człowiek jako pustkę wewnętrzną, jałową samotność. (…) Zazwyczaj jest to stan przejściowy. Po nocy przychodzi dzień, po zimie wiosna, (…) po ciemności światłość. (…) Wiedz, że Bóg jest przy tobie zarówno w okresach oschłości duchowej, jak i w okresach duchowo płodnych. Jeżeli wytrwasz w tym stanie, Bóg wynagrodzi ci to w inny sposób. (…) Odkryjesz, że Jego nieobecność jest wyższą formą obecności. (…) W chwilach trudnych, gdy wydaje ci się, że nic nie czujesz, (...) możesz połączyć się z cierpieniem świata, pogodzić z nastaniem „nocy”, trwać niezłomnie na modlitwie wewnętrznej, całkowicie zawierzyć Bogu, powtarzać z nadzieją imię Jezus…
Bardzo krzepiące to słowa! Czy pomogły Ci przezwyciężyć pesymistyczne przekonanie, że nic nie czujesz na modlitwie? Mi bardzo pomogły!