wtorek, 10 stycznia 2012

Tym razem o miłości słów kilka...

     Nieodmiennie wzrusza mnie Hymn o miłości św. Pawła w Liście do Koryntian… Zarówno w relacji Bożej, jak i czysto ludzkiej… Piękne słowa, nabrzmiałe najprawdziwszą miłością, budzą pragnienie bycia kochanym w tak piękny sposób, jak i refleksję, czy jestem zdolna do takiej miłości, ktokolwiek byłby jej przedmiotem…

     Miłość… Któż z nas nie pragnie jej doświadczyć, któż nie pragnie być kochany?  To czysto teoretyczne i zarazem retoryczne pytanie… Miłości pragnie każdy… Począwszy od chwili swych narodzin, kiedy jako dziecko tuli się do matki… Miłość potrzebna jest nam jak promyki słońca, które nie tylko rozświetlają ponury dzień, ale ogrzewają i pieszczą swym ciepłem… Miłość - to największy dar, jaki może otrzymać człowiek…

Miłość – to szczęście o różnych obliczach…

Bywa zachłyśnięciem,
bywa porażeniem,
bywa wielką radością,
szczęściem,
olśnieniem,
słońcem i wiatrem,
deszczem i śniegiem,
radością i smutkiem,
harmonią i niepokojem,
pewnością i zwątpieniem,
burzą i ciszą,
łzą i uśmiechem,
wzlotem i upadkiem,
śmiechem i cierpieniem…
I… samym dobrem równocześnie…

A… jeśli ta miłość błądzi gdzieś daleko
i nie chce zapukać do naszych drzwi?
Tuła się gdzieś po bezdrożach…
Z dala od naszych domów,
krąży obojętnie i trudno ją zaprosić
mimo otwartych drzwi…
Bo i tak bywa…
To co wtedy?

Zawsze jest z nami nasz Pan,
który niezależnie od czasu,
niezależnie od stanu naszego ducha,
niezależnie od pory roku – zawsze…
woła… wprawdzie nie-głośno, ale bardzo delikatnie:
JA CIEBIE KOCHAM! 
I ta miłość niechaj ci wystarczy za wszystkie inne…
Za te, do których tęsknisz,
o których marzysz,
których pragniesz
i o których śnisz…

Warto usłyszeć ten głos
pełen zachęty, dobroci i miłości…
Ten głos jest w nas – wsłuchajmy się…