niedziela, 8 stycznia 2012

Słuchając Nat King Cole’a…

Pierwszego stycznia było kilka ciekawych programów muzycznych – nie tylko Noworoczny Koncert z Wiednia… Przypomniano też postać słynnego Nathaniela King Cole’a amerykańskiego pianisty jazzowego i piosenkarza. Jego Mona Lisa, śpiewana pięknym niskim barytonem, wprawiała w zachwyt miliony ludzi… I nadal zachwyca!
   Ale nie o tym chciałam napisać… W audycji wzięły udział jego żona i córki, wspominające bardzo ciepło nieżyjącego piosenkarza. Był wspaniałym, kochającym ojcem dla swojej gromadki… Najpiękniej rodzina spędzała różne uroczystości, zwłaszcza święta Bożego Narodzenia…
Nietrudno odgadnąć, do czego zmierzam… Słuchając śpiewu mistrza i opowieści o jego życiu rodzinnym, w wyobraźni przywołałam mojego Ojca. I związane z nim wspomnienia, refleksje… Pisałam już o nim, ale to ciągle mało… W pamięci stoi mi nie tylko postać matczyna, ale i ukochany Ojciec…
Co zatem zostało z niego we mnie? – pytam samą siebie… Na pewno wiele pięknych wspomnień… Ale przede wszystkim – świadomość, że ukształtował nas w duchu Bożych prawd… Nauczył trwać przy Bogu – mimo zawirowań życiowych, mimo przeciwności losu… Dał nam taki mocny kręgosłup! Taki, który nie łamie się nawet przy potężnej wichurze! Postawa ojca bowiem  rzutuje na relację jego dzieci do Boga …
Widziałam mojego Ojca na kolanach! Codziennie rano, gdy schodziłam ze swojego pokoju… Pielęgnuję to wszystko i chowam głęboko w sercu…

Szkoda tylko, że odkrywam te prawdy dopiero teraz, będąc dojrzałym człowiekiem… Szkoda, że dopiero wtedy widzi się to wielkie dobro, wyniesione z domu rodzinnego… Ale wiem z całą pewnością, że to mocny fundament, na którym buduje się swoje życie i do którego ciągle się wraca…