O wiele łatwiej wypowiedzieć słowa: Bóg mnie kocha, gdy życie płynie gładko, pogodnie i dostatnio… Ale gdy zdrowie zaczyna niedomagać, gdy spotyka nas ewidentna krzywda, gdy wszystko się sypie – jakże trudno uwierzyć w Chrystusową miłość… A jednak!!!!!! Z pomocą przychodzi nam nasza wiara i ufność. Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: Przesuń się! a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was. (Mt 17:14-20) – mówi Chrystus.
Zatem jaka powinna być nasza – Twoja i moja – wiara? Odwołam się do homilii usłyszanej w moim parafialnym kościele 14 sierpnia, w rocznicę śmierci głodowej św. Maksymiliana. Nie jestem w stanie powtórzyć jej treści, ale wiem na pewno, że z ambony padły słowa jasne, przejrzyste i krzepiące… Na kanwie Ewangelii o kobiecie kananejskiej, która prosiła Chrystusa o uzdrowienie swej córki, kapłan uświadomił, jaka powinna być nasza wiara… Dla nas, słuchaczy, był to swoisty rachunek sumienia: w głębi serca, każdy mógł sobie odpowiedzieć na pytania o swoją wiarę…
Czy jest ufna,
cierpliwa,
stała,
wytrwała
pewna, jasna, jednoznaczna… Czy zatem jest łatwa? Wręcz przeciwnie! – jest niezwykle trudna, ale możliwa dla człowieka, który kocha Boga…
Proces dojrzewania do pełni wiary trwa nieustannie i pewnie nigdy się nie kończy, bo życie ciągle zaskakuje nas nowymi doświadczeniami… Po przejściu na drugi brzeg wiara stanie się pewnością… Jaką pewnością? Przede wszystkim…
Że jest Bóg...
Że nasza ciernista droga doprowadziła nas do Niego…
Że nasze smutki i cierpienia, niespełnione pragnienia i tęsknoty do lepszego życia nie były daremne…
Że prawda o miłości Chrystusa nie była tylko czczym frazesem…
Że istnieje życie inne, piękniejsze, wolne od ziemskich trosk…
Panie Jezu,
wierzę w Twoje zwycięstwo, w Twoją moc!!! Proszę Cię - daj mi silną wiarę, która nigdy nie zwątpi i która nigdy nie pozwali sparaliżować się przez strach!