Jak to dobrze, że przyszłość jest przed
nami zakryta, czyli po prostu – niewiadoma! Można mieć dumne marzenia w młodości
( i nie tylko wtedy), można je realizować w miarę sił, możliwości i przede
wszystkim – zapału, ale ostatecznie nie wiemy, jak potoczy się życie… Jest
wprawdzie takie staropolskie powiedzenie, że każdy jest kowalem własnego
szczęścia, ale czy na pewno zawsze?! Wszystkich zdarzeń, a zwłaszcza
przeciwności, nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Nie wiemy, w jaki sposób to życie
się zakończy, co po drodze się wydarzy… Takie i podobne myśli błąkają się w
mojej głowie! Nic dziwnego! Mają one swe źródło w tym, co przytrafiło mi się 8
stycznia. I – niestety – ma swoje konsekwencje, niekoniecznie radosne! Znacznie
łatwiej głosić optymistyczne podejście do życia, gdy wszystko „gra”, gdy nogi
sprawne, gdy nic nie dolega…
Nie narzekam, aczkolwiek bardzo
ubolewam, że nie mogę codziennie uczestniczyć we Mszy świętej. To wielka
strata! I w dalszym ciągu nie wiem, jak długo jeszcze potrwa moja
niedyspozycja! Jednak wiem przecież, że wokoło jest wielu ludzi, którzy znacznie
więcej cierpią! Ta świadomość nie jest pocieszająca, ale pozwala jednoczyć się z
nimi i modlić się nie tylko w swojej intencji!
Wystarczy przywołać w wyobraźni obraz Pana
Jezusa, kroczącego krzyżową drogą, by połączyć się z Nim i… pójść razem, obok…
Wpis: 13 lutego godz. 10:15