Wprawdzie
Święto Matki już minęło, ale wciąż nasuwają się różne refleksje… Wśród nich i
ta, że to święto powinno trwać cały rok. Bo czyż matka nie jest dla nas
najważniejszą istotą na świecie? Czyż każdego dnia nie powinniśmy okazywać jej miłość,
szacunek i przywiązanie?! Z perspektywy minionych lat, gdy nie ma już jej na świecie, nasuwają
się również inne refleksje… Jak traktowaliśmy za młodu jej wskazania, czy odwzajemnialiśmy
jej miłość, docenialiśmy troskę o nasze życie, o wszystkie nasze sprawy –
zarówno te błahe, jak i trudne? Przecież nasze problemy, wszystkie sprawy, były
i jej problemami, którym na miarę swoich możliwości starała się zaradzić.
Bardzo kochałam
moją Mamę, ale dzisiaj myślę, że nie zawsze ją rozumiałam, nie rozumiałam jej
obaw, które wydawały mi się mocno na wyrost. Dopiero przez pryzmat troski o
swoje dzieci dostrzegamy bardzo wyraźnie słuszność obaw naszych rodziców, a
zwłaszcza matki. Kolejne pokolenia żyją w znacznie łatwiejszych czasach, moje
wczesne dzieciństwo przypadło na lata wojny. Hitlerowcy wyrzucili moich
rodziców i babcię z rodzinnego domu w Pniewach i skazali na wygnanie. Niewiele
pamiętam z tamtych lat, ale pewne wydarzenia utkwiły w pamięci! To była bieda
towarzysząca wszystkim Polakom na wygnaniu, ale także wzajemna życzliwość i
pomoc. Po wojnie wróciliśmy do Pniew – ku naszej wielkiej radości. Ale radość była
krótkotrwała, bo nastały czasy komunistyczne i tępienie wszystkich, którzy cokolwiek
posiadali. Za wszelką cenę próbowano wyrugować z polskich serc Pana Boga i nadzieję,
którą niosła wiara.
To takie
refleksje na marginesie wspomnienia mojej mamy… Właściwie dotyczą one obojga rodziców,
bo byli wspaniałą jednością
-
pięknym małżeństwem, które łączyła wielka miłość, trwająca po grób.
Wpis: 27 maja godz. 10:45