niedziela, 2 grudnia 2012

O miłości moich Rodziców

Kilka dni temu postanowiłam napisać o moich Rodzicach… W zasadzie nigdy nie poruszam spraw osobistych, nie przywołuję moich najbliższych, ale tym razem chciałabym zrobić wyjątek… Właśnie dla nich - moich kochanych Rodziców! Od lat spoczywają już na cmentarzu, mam nadzieję, że nie naruszę ich spokoju… I że spoglądając z nieba, nie będą mieli mi za złe upublicznienia historii ich miłości…

Bo to najpiękniejsza historia – to  opowieść niezwykła – opowieść o wielkiej miłości Stefana i Marty, historia, która przypomina mi się zawsze przy kolejnej emisji filmu Trędowata… Dzisiaj może już nie budzi wielkich emocji, jako że inne czasy, inne miłości – często bardzo pośpieszne, krótkie i nietrwałe… Dlaczego film Trędowata? – zapytacie… Bo to bardzo podobna historia! Z tą jednak różnicą, że mój Ojciec nie był krezusem na miarę ordynata Michorowskiego, był bogatym kupcem skoligaconym z kilkoma znanymi rodami, mój praaaaaaaaaadziadek przyjaźnił się z królem Sobieskim, a drzewo genealogiczne sięgało zamierzchłych czasów. (Piszę o tym z przymrużeniem oka i proszę, aby tak to zostało odczytane; dzisiaj nie ma to najmniejszego znaczenia – wtedy miało!)

Kochani! To były zupełnie inne czasy! W latach międzywojennych rodzina dorobiła się znacznego majątku, głównie za sprawą mojego Ojca; sklep prowadził na europejskim poziomie, miał liczne kontakty z firmami zagranicznymi, gromadził towar, gromadził pieniądze... Dom przy Rynku został podniesiony do stanu obecnego, wnętrze bogato (jak na tamte czasy) wyposażone. To wszystko sprawiło, że (niestety, muszę to powiedzieć – wybaczcie mi, Kochani Przodkowie) podniósł się nie tylko standard życia rodziny S…ch, ale i mniemanie o sobie, o swej wielkości. Coś w rodzaju wody sodowej... Podobne sytuacje zdarzały się bardzo często, nie tylko w Pniewach, ale w całej Rzeczypospolitej. Tak się złożyło, że właśnie w tamtych latach, gdy Stefan i Marta przeżywali piękne chwile, na ekrany polskich kin wszedł film, oparty na powieści Heleny Mniszkówny Trędowata z Jadwigą Smosarską w roli głównej. Ową „trędowatą” była młoda nauczycielka, która przybyła do majątku bogatego hrabiego Michorowskiego, by uczyć jego siostrzenicę. Młodziutka osóbka ujęła wielkiego pana nie tylko swą urodą, ale skromnością i wdziękiem. Nic więc dziwnego, że bez pamięci zakochał się w Stefci – ku zgorszeniu  swego środowiska, szczycącego się „błękitną” krwią. Piękna miłość, która miała zostać uwieczniona ślubem, została zniszczona intrygami i paszkwilami wyższej sfery– Stefcia umarła, zaszczuta przez arystokrację.

Wprawdzie status Stefana nie był tak wysoki, jak ordynata Michorowskiego, a Marcia nie była nauczycielką, ale ekspedientką, to jednak szczegóły pasowały „jak ulał” do losów ich miłości. Ślicznej dziewczyny też rodzina S…ch początkowo nie chciała, bo była „tylko” M…ówną. Poza tym – podobnie, jak w filmie - wiele panien miało nadzieję zostać panią S…ą. Poszły więc w ruch pióra, kreślące złe słowa w obrzydliwych anonimach, donosy, podejrzenia o ciążę... (Tymczasem nasza kochana Mama szła do ślubu w mirtowym wianku, który symbolizował dziewictwo. Bardzo często o tym wspominała, więc i ja o tym piszę.) Była niezwykle delikatną i wrażliwą dziewczyną; cały ten szum wokół niej i Stefana odbił się na jej zdrowiu. Nabawiła się bardzo silnej depresji, na którą cierpiała do końca życia. Utożsamiała się z „trędowatą”, ją bowiem traktowano podobnie! 

Ale miłość trwała… Było to piękne i niezwykłe uczucie. Zapytacie zapewne, dlaczego? Dzisiaj trudno sobie wyobrazić taką miłość, która przetrwała wielkie burze i przeciwności, trwała wbrew wszystkiemu, wbrew złości rodziny, wbrew licznym anonimom, którymi tzw. życzliwi zasypywali rodzinę Mamy... Taki mezalians? Marta i Stefan, gdy w Pniewach jest tyle bardziej odpowiednich panien?

Co na to moja babcia? Jak się dowiedziała o miłości swego syna do Marty, chciała ją wyrzucić z pracy. Ale Stefan uprzedził swą ukochaną… Zawiózł ją do Poznania do sióstr zakonu św. Anny, gdzie panny uczyły się dobrych manier, języka francuskiego oraz wszelkich umiejętności potrzebnych młodej mężatce.

Myślę, że warto tutaj  przywołać pewne zdarzenie... Otóż Stefan bardzo ciężko zachorował; była to grypa z powikłaniami. Czuł się tak źle, że sądził, iż wkrótce umrze. I wtedy oświadczył, że pragnie mieć bardzo skromny pogrzeb i tylko dwa wieńce – od swojej matki i od Marci. Obydwie bardzo kochał! Ale… dzięki Bogu wyzdrowiał!

Nasza Mama wspominała po latach, jak Ojciec grał dla niej na skrzypcach… Pewnego razu zagrał jej Jest jedno słonko, co dla mnie świeci, a tym słoneczkiem jesteś ty... Łza się w oku kręci...

Po trzech latach (bo wcześniej nie było to możliwe!), Stefan oświadczył swej matce, że ma zamiar poślubić Martę. Oboje zdecydowali, że w przypadku  niewyrażenia zgody przez babcię wstąpią do klasztoru. Ale babcia musiała się zgodzić, bo ojciec doskonale prowadził sklep. Zwołano więc zjazd rodzinny, na którym miano zadecydować, czy może dojść do takiego mezaliansu. Ostatecznie postanowiono, że mogą się pobrać!!!

Jak więc skończyła się historia miłości Stefana i Marty? Skończyła się ślubem! Ach, co to był za ślub! – chciałoby się powiedzieć. Kościół św. Wawrzyńca w Pniewach był wypełniony po brzegi, ludzie weszli nawet na ambonę. To była sensacja!!! Martę prowadził – zgodnie z jej życzeniem – jej ojciec a nasz dziadek Roman. Przed ołtarzem Marta pocałowała ojca w rękę, dziękując za trud wychowania. Wyglądała jak marzenie – zresztą oceńcie to sami. Natomiast Stefan szedł z panami, babcia bowiem nie chciała go prowadzić.

I teraz wypadałoby dodać tylko: Żyli długo i szczęśliwie… I tak w istocie było, z tą jednak różnicą, że wkrótce po ślubie (bo zaledwie pół roku) wybuchła wojna. Wielki majątek został skonfiskowany przez Niemców, a moi Rodzice wywiezieni do Rogoźna… I tak los wyrównał „rachunki” bogatych i ubogich! Z wielką pokorą trzeba było przyjąć nieprzewidziane zrządzenie losu…

Majątek się rozpłynął, ale została wielka miłość połączona z trudem wychowania trojga dzieci… Jak już wielokrotnie wspominałam, dom, który wspólnie stworzyli, emanował miłością, dobrocią i wzajemnym szacunkiem… Nigdy nie usłyszałam w nim złych słów! Rodzice otoczyli nas wielką miłością, chociaż specjalnie jej nie okazywali… Ta miłość była obecna, ale nie demonstracyjna!

Babcia mieszkała z nami do końca życia,  była naszą kochaną babcią! Zmieniła swoje nastawienie do synowej, a nasza Mama opiekowała się nią bardzo serdecznie… Bardzo wiele się modliła, na pewno zrozumiala swój błąd! Jako mała dziewczynka codziennie prowadziłam ją do kościoła na Mszę św.  Babcia umarła w opinii świętości ...
 
Ps. Zdjęcie ślubne mojej Mamy umieściłam 12 kwietnia tego roku z okazji rocznicy ślubu moich Rodziców .