Kilka
dni temu postanowiłam napisać o moich Rodzicach… W zasadzie nigdy nie poruszam
spraw osobistych, nie przywołuję moich najbliższych, ale tym razem chciałabym
zrobić wyjątek… Właśnie dla nich - moich kochanych Rodziców! Od lat spoczywają
już na cmentarzu, mam nadzieję, że nie naruszę ich spokoju… I że spoglądając z
nieba, nie będą mieli mi za złe upublicznienia historii ich miłości…
Bo
to najpiękniejsza historia – to opowieść niezwykła – opowieść o wielkiej miłości
Stefana i Marty, historia, która przypomina mi się zawsze przy kolejnej emisji
filmu Trędowata… Dzisiaj może już nie
budzi wielkich emocji, jako że inne czasy, inne miłości – często bardzo
pośpieszne, krótkie i nietrwałe… Dlaczego film Trędowata? – zapytacie… Bo to bardzo podobna historia! Z tą jednak
różnicą, że mój Ojciec nie był krezusem na miarę ordynata Michorowskiego, był
bogatym kupcem skoligaconym z kilkoma znanymi rodami, mój praaaaaaaaaadziadek
przyjaźnił się z królem Sobieskim, a drzewo genealogiczne sięgało zamierzchłych
czasów. (Piszę o tym z przymrużeniem oka i proszę, aby tak to zostało
odczytane; dzisiaj nie ma to najmniejszego znaczenia – wtedy miało!)
Kochani! To
były zupełnie inne czasy! W latach międzywojennych rodzina dorobiła się
znacznego majątku, głównie za sprawą mojego Ojca; sklep prowadził na
europejskim poziomie, miał liczne kontakty z firmami zagranicznymi, gromadził
towar, gromadził pieniądze... Dom przy Rynku został podniesiony do stanu
obecnego, wnętrze bogato (jak na tamte czasy) wyposażone. To wszystko sprawiło,
że (niestety, muszę to powiedzieć – wybaczcie mi, Kochani Przodkowie) podniósł
się nie tylko standard życia rodziny S…ch, ale i mniemanie o sobie, o swej wielkości.
Coś w rodzaju wody sodowej... Podobne sytuacje zdarzały się bardzo często, nie
tylko w Pniewach, ale w całej Rzeczypospolitej. Tak się złożyło, że właśnie w
tamtych latach, gdy Stefan i Marta przeżywali piękne chwile, na ekrany polskich
kin wszedł film, oparty na powieści Heleny Mniszkówny Trędowata z Jadwigą Smosarską w roli głównej. Ową „trędowatą” była
młoda nauczycielka, która przybyła do majątku bogatego hrabiego Michorowskiego,
by uczyć jego siostrzenicę. Młodziutka osóbka ujęła wielkiego pana nie tylko
swą urodą, ale skromnością i wdziękiem. Nic więc dziwnego, że bez pamięci
zakochał się w Stefci – ku zgorszeniu
swego środowiska, szczycącego się „błękitną” krwią. Piękna miłość, która
miała zostać uwieczniona ślubem, została zniszczona intrygami i paszkwilami
wyższej sfery– Stefcia umarła, zaszczuta przez arystokrację.
Wprawdzie
status Stefana nie był tak wysoki, jak ordynata Michorowskiego, a Marcia nie była
nauczycielką, ale ekspedientką, to jednak szczegóły pasowały „jak ulał” do losów ich miłości.
Ślicznej dziewczyny też rodzina S…ch początkowo nie chciała, bo była „tylko” M…ówną.
Poza tym – podobnie, jak w filmie - wiele panien miało nadzieję zostać panią S…ą.
Poszły więc w ruch pióra, kreślące złe słowa w obrzydliwych anonimach, donosy,
podejrzenia o ciążę... (Tymczasem nasza kochana Mama szła do ślubu w mirtowym
wianku, który symbolizował dziewictwo. Bardzo często o tym wspominała, więc i
ja o tym piszę.) Była niezwykle delikatną i wrażliwą dziewczyną; cały ten szum
wokół niej i Stefana odbił się na jej zdrowiu. Nabawiła się bardzo silnej depresji,
na którą cierpiała do końca życia. Utożsamiała się z „trędowatą”, ją bowiem
traktowano podobnie!
Ale miłość
trwała… Było to piękne i niezwykłe uczucie. Zapytacie zapewne, dlaczego?
Dzisiaj trudno sobie wyobrazić taką miłość, która przetrwała wielkie burze i
przeciwności, trwała wbrew wszystkiemu, wbrew złości rodziny, wbrew licznym
anonimom, którymi tzw. życzliwi zasypywali rodzinę Mamy... Taki mezalians? Marta
i Stefan, gdy w Pniewach jest tyle bardziej odpowiednich panien?
Co na to moja babcia?
Jak się dowiedziała o miłości swego syna do Marty, chciała ją wyrzucić z pracy.
Ale Stefan uprzedził swą ukochaną… Zawiózł ją do Poznania do sióstr zakonu św.
Anny, gdzie panny uczyły się dobrych manier, języka francuskiego oraz wszelkich
umiejętności potrzebnych młodej mężatce.
Myślę, że warto
tutaj przywołać pewne zdarzenie... Otóż Stefan bardzo ciężko
zachorował; była to grypa z powikłaniami. Czuł się tak źle, że sądził,
iż wkrótce umrze. I wtedy oświadczył, że pragnie mieć bardzo skromny pogrzeb i
tylko dwa wieńce – od swojej matki i od Marci. Obydwie bardzo kochał! Ale…
dzięki Bogu wyzdrowiał!
Nasza Mama wspominała
po latach, jak Ojciec grał dla niej na skrzypcach… Pewnego razu zagrał jej Jest
jedno słonko, co dla mnie świeci, a tym słoneczkiem jesteś ty... Łza się w
oku kręci...
Po trzech
latach (bo wcześniej nie było to możliwe!), Stefan oświadczył swej matce, że ma
zamiar poślubić Martę. Oboje zdecydowali, że w przypadku niewyrażenia zgody przez babcię wstąpią do
klasztoru. Ale babcia musiała się zgodzić, bo ojciec doskonale prowadził sklep.
Zwołano więc zjazd rodzinny, na którym miano zadecydować, czy może dojść do
takiego mezaliansu. Ostatecznie postanowiono, że mogą się pobrać!!!
Jak więc
skończyła się historia miłości Stefana i Marty? Skończyła się ślubem! Ach, co
to był za ślub! – chciałoby się powiedzieć. Kościół św. Wawrzyńca w Pniewach był
wypełniony po brzegi, ludzie weszli nawet na ambonę. To była sensacja!!! Martę
prowadził – zgodnie z jej życzeniem – jej ojciec a nasz dziadek Roman. Przed
ołtarzem Marta pocałowała ojca w rękę, dziękując za trud wychowania. Wyglądała
jak marzenie – zresztą oceńcie to sami. Natomiast Stefan szedł z panami, babcia
bowiem nie chciała go prowadzić.
I teraz
wypadałoby dodać tylko: Żyli długo i szczęśliwie… I tak w istocie było, z tą
jednak różnicą, że wkrótce po ślubie (bo zaledwie pół roku) wybuchła wojna.
Wielki majątek został skonfiskowany przez Niemców, a moi Rodzice wywiezieni do
Rogoźna… I tak los wyrównał „rachunki” bogatych i ubogich! Z wielką pokorą
trzeba było przyjąć nieprzewidziane zrządzenie losu…
Majątek się
rozpłynął, ale została wielka miłość połączona z trudem wychowania trojga
dzieci… Jak już wielokrotnie wspominałam, dom, który wspólnie stworzyli, emanował
miłością, dobrocią i wzajemnym szacunkiem… Nigdy nie usłyszałam w nim złych
słów! Rodzice otoczyli nas wielką miłością, chociaż specjalnie jej nie
okazywali… Ta miłość była obecna, ale nie demonstracyjna!
Babcia
mieszkała z nami do końca życia, była naszą kochaną babcią! Zmieniła swoje nastawienie do synowej, a nasza Mama opiekowała się nią bardzo serdecznie… Bardzo wiele się modliła, na pewno zrozumiala swój błąd! Jako mała dziewczynka codziennie prowadziłam ją do kościoła na Mszę św. Babcia umarła w opinii świętości ...
Ps. Zdjęcie ślubne mojej Mamy umieściłam 12 kwietnia tego roku z okazji rocznicy ślubu moich Rodziców .