sobota, 24 listopada 2012

Znowu o Bożej radości...

Deszcz, jesienny deszcz… śpiewam sobie z panem Bernardem Ładyszem, ale rzewna piosenka wcale nie nastraja mnie posępnie. A może powinna? Została przecież napisana w czasie wojny… Tym razem nucę tylko melodię – jest taka piękna, że chciałoby się jej słuchać i słuchać…
Dzisiaj też pada deszcz… Szare chmury zasnuły niebo i zazdrośnie strzegą miejsca dla słońca… Listopad nigdy nie nastraja optymistycznie! Ale może – mimo wszystko warto w sobie wykrzesać trochę radości? Takiej Bożej radości płynącej z Najświętszego Sakramentu?! Czy macie w sobie taką Bożą radość? Nie? To wobec tego dzielę się z Wami wszystkimi, którzy mnie czytacie, moją radością!!! Niedawno wróciłam z kościoła, do domu przyprowadziłam Pana Jezusa i to właśnie On obdarowuje mnie najpiękniejszą radością!
Pytacie zapewne, czy nie doświadczam smutków życia… Pewnie, że doświadczam! I to wcale niemałych… A któż ich nie ma! Każdy niesie jakiś mniejszy lub większy krzyż. Ale obecność Chrystusa w moim sercu pozwala przezwyciężyć przygnębienie i daje siłę do trwania… I  wewnętrzną radość!
A w czym objawia się ta radość? Takie pytanie stawiam sobie i Wam…
Choćby w uśmiechu wysłanym nie tylko do przyjaciół, ale i całkiem nieznajomych ludzi…
W każdym życzliwym geście w kierunku drugiego człowieka…
W dobrym słowie o bliźnim – na przekór złym opiniom…
W przekazaniu błogosławieństwa, wyniesionego ze Mszy świętej…
Także w nieobrażaniu się na słowa krytyki…
W przyjmowaniu upokorzeń z uśmiechem na ustach… (bardzo trudne, ale możliwe!)
 
Resztę dopowiedzcie sobie sami, bo wierzę, że każdy z nas doświadcza Bożej radości, trzeba ją w sobie tylko umiejętnie wydobyć i cieszyć się Bożymi darami!