Deszcz, jesienny deszcz… śpiewam sobie z panem Bernardem Ładyszem,
ale rzewna piosenka wcale nie nastraja mnie posępnie. A może powinna? Została
przecież napisana w czasie wojny… Tym razem nucę tylko melodię – jest taka
piękna, że chciałoby się jej słuchać i słuchać…
Dzisiaj
też pada deszcz… Szare chmury zasnuły niebo i zazdrośnie strzegą miejsca dla słońca…
Listopad nigdy nie nastraja optymistycznie! Ale może – mimo wszystko warto w
sobie wykrzesać trochę radości? Takiej Bożej radości płynącej z Najświętszego
Sakramentu?! Czy macie w sobie taką Bożą radość? Nie? To wobec tego dzielę się
z Wami wszystkimi, którzy mnie czytacie, moją radością!!! Niedawno wróciłam z kościoła,
do domu przyprowadziłam Pana Jezusa i to właśnie On obdarowuje mnie najpiękniejszą
radością!
Pytacie
zapewne, czy nie doświadczam smutków życia… Pewnie, że doświadczam! I to wcale
niemałych… A któż ich nie ma! Każdy niesie jakiś mniejszy lub większy krzyż.
Ale obecność Chrystusa w moim sercu pozwala przezwyciężyć przygnębienie i daje siłę
do trwania… I wewnętrzną radość!
A
w czym objawia się ta radość? Takie pytanie stawiam sobie i Wam…
Choćby
w uśmiechu wysłanym nie tylko do przyjaciół, ale i całkiem nieznajomych ludzi…
W
każdym życzliwym geście w kierunku drugiego człowieka…
W
dobrym słowie o bliźnim – na przekór złym opiniom…
W
przekazaniu błogosławieństwa, wyniesionego ze Mszy świętej…
Także
w nieobrażaniu się na słowa krytyki…
W
przyjmowaniu upokorzeń z uśmiechem na ustach… (bardzo trudne, ale możliwe!)
Resztę
dopowiedzcie sobie sami, bo wierzę, że każdy z nas doświadcza Bożej radości,
trzeba ją w sobie tylko umiejętnie wydobyć i cieszyć się Bożymi darami!