Któż z nas nie zna smaku cierpienia?! To pytanie retoryczne oczywiście… Bo cierpi każdy – fizycznie czy duchowo… Cierpienie dotyka wszystkich - tylko w inny sposób i w innym czasie… Na nic zda się tu „licytacja”, które bardziej boli… Boli każde! Trochę więcej lub trochę mniej…
W „Autobiografii” ks. Twardowskiego znalazłam refleksje o cierpieniu; przytoczę je, bo dotykają istoty rzeczy…
„Życie często przynosi cierpienie. Można się buntować, uciekać przed nim. Ja nie wierzę, że zostaje się w pełni człowiekiem, gdy wszystko idzie gładko. Cierpienie ma wielką wartość. Patrzę na nie jak na zadanie do wykonania..
Nie przyszło po to, żeby mnie zniszczyć. Przeciwnie, życie daje mi okazję zrobienia następnego kroku na drodze do dojrzałości. Co mogę uzyskać, gdy to przeżyję?
Nie szukam cierpienia. Pogoń za bólem to cierpiętnictwo. Wystarczy tego, co życie samo przynosi. I dziękuję Bogu za doświadczenia. Wszystko, co otrzymuję z ręki Boga – ma sens.
Cierpienie jest ciężarem w takim stopniu, w jakim człowiek da się przygnieść. Potrzeba dużo poczucia realizmu, cierpliwości. I świadomości, że wszystko się zmienia, i to, co dzisiaj wygląda na najcięższą karę, jutro może się wydać dobrodziejstwem. Nie zawsze rozumiem sens cierpienia.
W życiu najlepiej, kiedy jest nam dobrze i źle.
Kiedy jest nam tylko dobrze – jest niedobrze.”
Wokół tych słów można snuć dalsze refleksje… Zwłaszcza, że czas Wielkiego Postu stawia nam przed oczyma cierpienie Chrystusa… To wielkie, niezawinione cierpienie miało przecież sens!!! I ma nadal – dla Ciebie, i dla mnie!