Dzisiaj kolejny raz słyszymy Ewangelię
o Zacheuszu. Przypomnę, że to ten człowiek, który bardzo chciał z bliska
zobaczyć Pana Jezusa, ale z racji mizernej postury trudno mu było dotrzeć do
Mistrza. Wszedł zatem na sykomorę, by ujrzeć Tego, o którym było tak głośno.
Bardzo lubię tę opowieść i zawsze
słucham jej jakby po raz pierwszy. Wyobrażam sobie tego niewielkiego
człowieczka, który dokonuje karkołomnego skoku na wielkie drzewo, by zobaczyć Jezusa.
Budzą się w moim sercu i umyśle najróżniejsze refleksje… Bo przecież ta
opowieść ma też wymiar symboliczny.
Zastanawiam się, czy ja też jestem owym
Zacheuszem, który nade wszystko pragnie ujrzeć Jezusa.
Ani ja, ani nikt w Was nie musi
wdrapywać się na wielkie drzewo, aby do Niego dotrzeć! Ale… czy mamy tak
wielkie pragnienie, aby zbliżyć się do Niego, być w Jego najbliższym otoczeniu,
dotknąć Jego szaty, posłuchać Jego słów, Jego nauki?! Znaleźć się w promieniach
Jego Miłości?
Możemy pozazdrościć Zacheuszowi tego
przeogromnego pragnienia! Ale nie musimy! Pan Jezus jest bowiem w „zasięgu
ręki”, każdej chwili, gdy tylko zapragniemy do Niego przyjść, by usłyszeć pełne
miłości słowa, by przytulić się do Jego serca, zaczerpnąć siły do dalszego
życia, poradzić się, oddać Mu swoje bóle i troski. By po prostu z Nim być!
Miejmy zatem wielkie pragnienie
Zacheusza i zbliżajmy się do Jezusa jak najczęściej! On czeka na każdego z nas
w tym małym kawałku świętej Hostii.